czwartek, 7 lipca 2011

Starożytny Korynt i święty Paweł.

Z Akrokoryntu zjechaliśmy do Starożytnego Koryntu. Tam pobujaliśmy się trochę pomiędzy kolumnami. Było nawet fajnie, jak na archeologiczne wykopalisko, tyle że strasznie gorąco. Za gorąco na wchłanianie historii antycznej. No ale trochę się o tym Koryncie dowiedziałem.

Przy kolumnach Starożytnego Koryntu.

Na przykład to, że miast wybudowano na terenie piekielnie podatnym na zniszczenia. Miasto grabili i palili już w starożytni Rzymianie. Ci sami którzy kilka pokoleń później miasto odbudowali i przywrócili do świetności. Wraz z rozpadem cesarstwa Korynt był zdany na pastwę kolejnych najeźdźców: barbarzyńskich Normanów, frankońskich krzyżowców, Wenecjan no i oczywiście Turków osmańskich. Wszystkich wyżej wymienionych niewiele obchodziło dziedzictwo kulturowe Koryntu, które im wpadało w łapy. Więc nawet jeśli nie niszczyli go kategorycznie, robili to przez ambiwalencję i zaniedbania.

Co gorsze, nie tylko ludzka ręka bywała niełaskawa dla Koryntian. Surowa okazywała się też ręka Natury. Od wieków Korynt nękały trzęsienia ziemi. Gruntem trzęsło porządnie a regularnie. Trzęsło tak mocno, że Turcy i Normanowie razem wzięci nie daliby rady zaburzyć estetykę antycznego miasta z taką bezlitosną siłą. Chodząc po korynckiej agorze, wyobrażałem sobie jak kolumny z kapitelami w różnych stylach łamią się niczym zapałki, a zrozpaczeni obywatele pierzchają w popłochu przed gradem spadających kamieni.

Świątynia Apollina.

Nowożytny Korynt wybudowano już niżej, tuż nad Zatoką, ale przeciw trzęsieniom ziemi manewr ten niewiele wskórał. W XX wieku miasto zapadało się i powstawało z gruzów niczym feniks z popiołów kilka razy. Współcześni Koryntianie do dziś żyją w podobnym niepokoju co ich przodkowie ponad dwa tysiące lat wcześniej. Zatrzęsie nami czy nami nie zatrzęsie? Na razie Koryntianami telepie jedynie stan greckiej gospodarki. Ziemia jest spokojna.

Z wykopalisk poszliśmy jeszcze na kawę do miasteczka. Łażenie między kolumnami w 40-stopniowym upale to wyczerpujący sport ekstremalny, więc trzeba się było w jakiś sposób orzeźwić. W miasteczku usiedliśmy w cieniu i złapaliśmy kawę lodową frappe. Z miejsca było nam lepiej.

Wtem, ni stąd ni zowąd, pojawił się święty Paweł. Obejrzałem się przez ramię, żeby się upewnić. Rzeczywiście, idzie sobie święty Paweł, choć idzie to chyba jednak za dużo powiedziane. Włóczył się. Tak, to bardziej adekwatne. Święty Paweł włóczył się po miasteczku. W oczach miał pustkę, być może nawet obłęd. Ubrany był jak żebrak, w starą kurtkę wiatrówkę, wytarte spodnie i proste sandały. Z łysiejącej głowy spływały mu delikatne strużki potu. Chodził wolno, wydawałoby się, że bez celu. Jednak wyglądał na zdeterminowanego. Patrzył przed siebie i parł naprzód. Być może miał jakąś swoją misję. Być może chciał przypomnieć o swoich słowach z pierwszego listu do Koryntian?

Św. Paweł?

"Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym." /św. Paweł, pierwszy list do Koryntian.

List św. Pawła do Koryntian.