środa, 13 lipca 2011

Czas odjazdu.

W styczniu, kiedy pierwszy raz zawitałem do Xylokastro, było to zupełnie inne miasteczko. Ulice, jeśli niemartwe, to były bardzo zaspane, niemrawe. Wiele kawiarni i restauracji była pozamykana albo świeciła pustkami. Na targu nie było ani prawdziwych pomidorów, ani gigantycznych arbuzów. Same kapusty, ziemniaki, cebule i różnorakie zielsko. Sprzedawcy też nie kupczyli aż tak głośno. W ogóle to ludzie chodzili jak śnięte ryby, ubrani w kurtki puchowe. Notorycznie chuchali i cmokali, szepcząc między sobą: "zimno, zimno", choć w dzień termometry rzadko odnotowywały temperaturę poniżej 15 stopni. Jedynie poziom ich melaniny spadał poniżej zera. I to był poważny problem. Słońca było im trzeba! No bo bez słońca w Grecji nie ma motywacji żeby cokolwiek zrobić. Lepiej się nie ruszać i poczekać aż wyjdzie. A jak już się słońce pojawia, to pali tak bardzo, że nie ma szans na nic oprócz sjestowania i popijania kawy frappe. "Jednak lepiej jak już słońce jest i pali", mówili mi mieszkańcy Xylokastro, z wytęsknieniem wypatrując lata. W takim stanie zastałem ich w styczniu i w podobnym zawieszeniu trwali jeszcze przez kilka kolejnych miesięcy. A ja wcale nie przejmowałem ani pogodą (bo Norwegowie nauczyli mnie, że det finnes ikke dårlig vær bare dårlige klær - nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie), ani Grekami, ani greckimi obyczajami. Po prostu robiłem swoje.

Godziny, dni, tygodnie, potem miesiące zaczęły mi upływać tu szybko, coraz szybciej. Xylokastro zmieniało się na moich oczach, razem z porami roku. Rozkwitało niczym pąki magnolii. Dojrzewało jak cytryna albo pomarańcza. Ludzie przebudzali się powoli z długiego, zimowego snu. Wykluwali się ze skorupek swoich puchowych kurtek. Przemieniali się z larw w motyle. Zależność była dość oczywista - im więcej promieni słonecznych, tym szersze uśmiechy i w ogóle więcej życia.

Pośród tak dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości tego małego miasteczka nad Zatoką Koryncką, żyłem sobie beztrosko. Z uwagą i fascynacją obserwowałem to co się dookoła dzieje. Wypełniałem sobie czas tak, aby wywieść z greckiego doświadczenia EVS jak najwięcej. Pracowałem, podróżowałem, pisałem bloga, angażowałem się w różnego rodzaju inicjatywy. Po czterech latach rygorystycznych studiów byłem pełen entuzjazmu dla idei uczenia się pozaformalnego; uczenia się bez książek i wykładów. Byłem takiej wolności uczenia się wręcz spragniony. Znalazłem ją właśnie w Grecji, choć nie do końca na moim projekcie. Była zawarta w tym blogu, we wszystkich ukończonych biegach, szalonych podróżach i ludziach których spotkałem na swojej drodze. Jasne, że żal mi teraz zostawiać taki styl życia. Żal mi zostawiać Xylokastro i wszystko co się z nim wiązało, szczególnie że miasteczko właśnie przeżywa swoje najlepsze dni w roku. Ulice i plaże tętnią życiem, pachną pełnią lata. Arbuzy i melony na straganach są olbrzymie - tak wielkie, że bez taczki na targ po owoce nie wychodź. I ja mam teraz się pożegnać!? Przetrudne zadanie!

Wtedy, w styczniu, ani mi było myśleć o powrotach. Dopiero co przyjechałem i perspektywa ostatecznego pożegnania z miasteczkiem Xylo wydawała mi się tak odległa, że aż nieprawdziwa. Oczywiście myliłem się, bo tempus fugit, czas leci, wszystko przemija. Dzisiaj dobija szósty, ostatni miesiąc mojego projektu. Dzisiaj czas spakować manatki i wracać do domu. Tam przepakować się i ruszać dalej w świat. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ostatnie półrocze okazało się dużo krótsze od wszystkich poprzednich półroczy. Czy to po prostu moja wykrzywiona percepcja czy też kolejny przekręt ze strony Greków?