sobota, 9 lipca 2011

Imigrant kontra grecka policja.

Aten nie lubię i nigdy się z tym nie kryłem. To była niechęć od pierwszego wejrzenia. Bród, smród, hałas, nieład greckiej metropolii. Po prostu nie moje klimaty. Nie, nigdy mnie tam nic przykrego nie spotkało. Wręcz przeciwnie! Przez te sześć miesięcy bywałem w stolicy często i nazbierałem mnóstwo wspaniałych chwil z ateńskimi murami w tle. Dlatego z poczucia pewnego obowiązku pojechałem się z Atenami pożegnać. Było gorąco, więc większość czasu spędziłem w klimatyzowanej kawiarni siorbiąc kawę frappe i pisząc tego bloga w jakimś wyświechtanym zeszycie.

Gdy wysiorbałem już całą kawę i skończyła mi się wena do dalszego pisania, zdecydowałem się jeszcze raz przejść się po starych kątach. Pokręciłem się trochę pomiędzy Syntagmą a Monastirakami. Powolutku, nigdzie nie spiesząc. Idąc wzdłuż starożytnej agory byłem świadkiem sceny, która na długo zostanie mi w pamięci.

Najpierw zostałem potrącony przez czterech czarnoskórych chłopaków. Biegli przez tłum rozpychając się łokciami. Na plecach mieli wielkie toboły pełne różnorakiego kiczu. Zapewne podrabiane torby Prady i Dolce&Garbany, tandetne zegarki, pirackie płyty DVD itd. Takie obrazki już wcześniej w Atenach widziałem. Chłopcy wiali przed policją. Tacy Afrykańczycy przebywają na terytorium Grecji najczęściej nielegalnie i zajmują się handlem ulicznym. Rozkładają swoje towary na prześcieradłach w taki sposób, żeby w razie policyjnej obławy można wszystko sprawnie zwinąć w tobół, wrzucić sobie na plecy i spinkalać gdzie pieprz rośnie. Muszę przyznać, że w takim wyścigu zawsze kibicuję uciekającym. Czwórka, która mnie minęła tamtego miała szczęście. Policjancie ich nie dopadli. Zgubili trop w przedpołudniowym tłumie.

Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. W tłumie wyłowiłem jakiegoś Albańczyka sprzedającego parasolki przeciwsłoneczne w różnych kolorach. Tandeta, ale w taki dzień sam bym chętnie paradował z taką parasolką. Jak przechodziłem, właśnie trafił się klient - starszy pan w słomianym kapeluszu. Pan widocznie wynegocjował cenę i teraz zastanawiał się nad tym jaki kolor wybrać. No który będzie pasować do szelek?

Scena wcale nie zdziwiła mnie. Ot, transakcja sprzedaży jakich wiele w Atenach i całej Grecji. Sprzedawcy tego typu, najczęściej o skórze ciemniejszej od mojej, chodzą po ulicach, wchodzą do komunikacji miejskiej, zaglądają do knajpek. Sprzedają wszystko i wszędzie.

Nie odszedłem kilkudziesięciu kroków, gdy usłyszałem za sobą stukot podkutych butów. Dudniło niczym od rozpędzonych wierzchowców w pełnym galopie. Nieprzyjazny dźwięk przeszył mi umysł i sparaliżował strachem. Odwróciłem się. Zobaczyłem pięciu policjantów doskakujących do albańskiego sprzedawcy parasolek przeciwsłonecznych. Jeden uderzył go pałką. Drugi obalił na ziemię. Różnokolorowe parasolki przeciwsłoneczne rozsypały się po chodniku. Wydawało mi się, że zostały wymierzone mu ze dwa, albo trzy kopniaki pod żebra. Stałem jak wryty. Ludzie w pobliskich kawiarniach w ogóle nie reagowali na to co się działo, nawet krztyną zainteresowania, choćby z pobudek czystego gapiostwa. Pili dalej, jedli, palili i rozmawiali. Starszy pan też był trochę oszołomiony, ale po chwili odszedł z miejsca zdarzenia. Czułem się tak jakby jęki i protesty Albańczyka dochodziły tylko do moich uszu. Policjanci z satysfakcją okrążyli bezbronnego, postawili na nogi i skuli w kajdany. Czwórka Afrykanów im uciekła, więc dopadli jednego Albańczyka. Lepszy gołąb w garści niż wróbel na dachu.

Aresztowanie.

Popchnęli go w kierunku jakiejś ławki gdzie zrobili rewizję. Obchodzili się z nim dosyć brutalnie. Niewspółmiernie do sytuacji, bo sprzedawca parasolek spuścił głowę i nie stawiał żadnego oporu. Policjanci mieli go na ruszcie. Co z nim zrobili dalej? Oddalili się w kierunku Plaki. Nie miałem siły ani ochoty podążyć za nimi.

Policjanci prowadzą Albańczyka w kierunku Plaki.

Scena trwała nie dłużej niż dwie minuty, ale wstrząsnęła mnie niczym porządne trzęsienie ziemi. No i co z nim teraz będzie? Co z innymi w podobnej sytuacji?