niedziela, 27 lutego 2011

Seminaryjny networking.

Na seminarium "on arrival" w Atenach nie dowiedziałem się niczego nowego. Ani o sobie, ani o programie "Młodzież w działaniu" w którym uczestniczę będąc wolontariuszem EVS. Stało się tak dlatego że ja już po prostu dość dużo na oba tematy wiedziałem. Oj tak, lubię być nadgorliwy. Uwielbiam szperać, węszyć, wygrzebywać informacje bezpośrednio od ludzi jak i z internetowych czeluści. Znam cenę rzetelnej informacji. To też jest swego rodzaju waluta.

Czasu spędzonego w Atenach nie uważam za stracony. Bowiem nie po informacje tam pojechałem, a po znajomości. To jeszcze cenniejsza waluta. Nigdy nie wiadomo kiedy jakiś losowy kontakt się przyda - zabierze mnie w zupełnie niespodziewanym, ekscytującym kierunku, wyciągnie z tarapatów, wypije ze mną kawę lub piwo albo nawet zamieni się w przyjaźń.

Moje oczekiwania zostały spełnione z nawiązką. W Atenach networking tworzył się konsekwentnie, lecz działo się to lekko i zwiewnie. Prawie że mimochodem. Dzień po dniu, godzina po godzinie. Przed południem, wieczorem i tuż nad ranem. Na korytarzach hotelu "Titania", w maleńkich pokojach, w salach konferencyjnych, w kawiarniach, restauracjach i klubach nocnych. Na ulicach, skwerach, przed greckim parlamentem i w podziemiach metra. Nitki znajomości łączyły wolontariuszy EVS którzy właśnie przyjechali w różne części Grecji i Cypru. Wszyscy młodzi, aktywni, zmotywowani i gotowi do działań. Lubię takich ludzi. Oni tworzą niepowtarzalną atmosferę. Wtedy po prostu się dzieje. Powietrze kipi od pozytywnej energii i szalonych pomysłów. Przebywanie w takim środowisku dodaje skrzydeł, bez dwóch zdań. Mnie też dodało.

Nasza grupa seminaryjna.