sobota, 19 lutego 2011

Gniew bogów.

Popołudniu niebo nad Xylokastro szybko zszarzało. Na tyle szybko, że był to proces widoczny dla gołego oka. Błękitne niebo, którym cieszyłem się jeszcze podczas obiadu, opanowały chmury we wszystkich odcieniach szarości. Szarość powoli zmieniała się w granat. Mgły spowiły Górę Klasztorną. Nie było widać drugiego brzegu Zatoki Korynckiej. Wiatr stopniowo wzmagał się. Razem z nim rosły grzywacze rozbijające się o skały przystani. Szła burza - gniew bogów.

Najpierw o bruk rozbiły się miniaturowe kropinki. Ośmielone sprzyjającymi warunkami z każdą sekundą rosły w siłę. Miniaturowe kropinki zamieniły się w dżdżyste kropelki, kropelki w krople, krople w kropliska, a kropliska w jedną, litą ścianę deszczu. Grecka kanalizacja była bezradna wobec takiego oberwania chmury. W mgnieniu oka ulice przeistoczyły się się w rwące potoki. Samochody brodziły w nich skąpane aż do połowy średnicy kół. Niewydolne rynny wypluwały wodę pulsacyjnie na chodnik. Biedny przechodzień miał tylko dwa wyjścia. Pierwsze, wstąpić w nurty ulicy. Drugie, zaznać rynnowego prysznica.

Zabłyskało! Niewiele sekund później zagrzmiało. Gromowładny Zeus dawał o sobie znać ciskając błyskawice na prawo i lewo.
- Do pracy, śmiertelnicy! - zapewne chciał przekazać. Wszystko wyglądało bardzo poważnie i groźnie. Niebo nie było już granatowe. Granat ustąpił nieprzeniknionej purpurze.

Pozostali bogowie też już byli w akcji. Posejdon szalał w Zatoce. Na xylokastrońskiej promenadzie nikt nie mógł się czuć bezpieczny. Pieniące się grzywacze sięgały dobrych dwóch metrów. Z łatwością pokonywały próg skalny i przelewały się na deptak, ścieżkę rowerową i klomby. Eol ściśle współpracował z Posejdonem. Dął z taką mocą, że pewnie ścierpły mu policzki. Tanatos czekał tylko na nieszczęśliwy wypadek. Jakiś statek, który rozbije się o skały. Samochód, który wjedzie w przepaść. W całej tej zawierusze musiał ktoś przecież wpaść do Hadesu. Na samą myśl o nadchodzących łowach, Tanatosowi błyszczały oczy. Zacierał ręce.

Dotarłem do mojego mieszkania cały przemoczony. Ochlapały mnie po drodze trzy auta, obryzgała niejedna fala. Do tego jeszcze nie uniknąłem rynnowych pułapek. W butach chlapała mi deszczówka pomieszana zapewne ze słoną wodą z Zatoki Korynckiej. Przemokłem do suchej nitki - owszem. Jednak bogom nie dałem się schwytać. W domu zaparzyłem sobie herbaty, zjadłem zrobione przez dziewczyny naleśniki i położyłem się spać.

Burza ucichła dopiero nad ranem. Bogowie też muszą kiedyś odpocząć po całonocnym szaleństwie.