sobota, 12 lutego 2011

Beograd, Srbija raz jeszcze.

Czytając swój poprzedni wpis o Belgradzie zdałem sobie sprawę, że umieściłem stolicę Serbii w przesadnie negatywnym świetle. Oczywiście, były to wrażenia świeże i autentyczne, które cały czas podtrzymuję. Zapomniałem jednak tam jednak o przeciwwadze - nie napisałem o tym co znalazłem tu atrakcyjnego i pociągającego. A przecież czas spędzony tutaj będę wspominać bardzo, bardzo miło. Dlatego też dziś piszę raz jeszcze o Belgradzie, tym razem (głównie) w superlatywie. Pomiędzy słowami wrzucam też kilka losowych zdjęć.

Brzeg rzeki Sawy z zadokowanymi na stałe barkami.
W wielu z nich znajdują się kluby, kawiarnie i restauracje.

Centrum Belgradu jest magiczne. Ma w sobie coś z pomieszania dusz Kusturicy, Kafki i Hrabala. Na szczególne uznanie zasługuje deptak Knez Mihailova oraz belgradzka forteca Kalemegdan, skąd rozpościera się widok na wszystkie części białego miasta. U podnóża Kalemegdanu spotykają się dwie potężne rzeki - Dunaj i Sawa. Wzdłuż brzegu Sawy ciągnie się promenada, która zachęca do spacerów, biegania czy jazdy na rowerze. Wielu mieszkańców decyduje się na spędzenie czasu nad rzeką, szczególnie w tak słoneczne dni jakimi uraczyła mnie Serbia w tym tygodniu. Nad brzegiem Sawy częstym widokiem są barki zacumowane tuż przy promenadzie. W wielu z nich znajdują się kluby, kawiarnie i restauracje.

Cerkiew św. Sawy. Największa świątynia tego typu na Bałkanach

Cerkiew pod wezwaniem świętego Sawy, uważanego za ojca-założyciela serbskiego odłamu prawosławia, jest największą tego typu świątynią na Bałkanach i jedną z największych na świecie. Jest to budowla doniosła i monumentalna. Obecnie choć wnętrze cerkwi jest w trakcie generalnej renowacji, można wejść do środka, żeby się pomodlić. Podoba mi się prawosławna tradycja zapalania świec w konretnej intencji. W każdej cerkwi jest specjalnie wyznaczone miejsce (najczęściej jest to kuweta wyłożona piaskiem), gdzie można taką zapaloną świecę zostawić. Płomień wtedy łączy się z wonią kadzideł i dostaje takiej mocy, że niesie modlitwę, razem z intencjami modlącego się, bardzo, bardzo daleko.

Ulica Skadarska - ulubione miejsce belgradzkiej bohemy.

Skardalija (albo po prostu ulica Skadarska) to dzielnica Belgradu, gdzie przesiaduje i zapija się lokalna bohema. Wybrukowana jest niedbale, co ma swój urok, choć jestem pewny, że niejedna Serbka złamała sobie na skadarskich kocich łbach obcasa, albo nawet i nogę. Na Skadarskiej pełno jest zadymionych kawiarni i barów, gdzie można napić się trunków kofeinowych i alkholowych. Przoduje oczywiście kawa po turecku, serwowana tradycyjnie w tygielku oraz rakija, mocny napój alkoholowy zbliżony w smaku do brandy albo bimbru. Rakiję otrzymuje się przez destylację przefermentowanych owoców. Wahlarz smaków rakiji jest bardzo szeroki, ale ta najpopularniejsza jest robiona ze śliwek. Taką też piłem. Pycha!

Widok na Novi Beograd z fortecy Kalemegdan.

Serbowie, takich jakich poznałem, są otwarci i ciekawi świata. Wielu z nich mówi po angielsku i niemiecku. Wielu podróżowało w różne strony świata, jeszcze w czasach kiedy Polacy podróżowali co najwyżej palcem po mapie. Tak, tak! Pamiętajmy o tym, że Jugosławia za Tito była jedynym komunistycznym krajem, który zezwalał swoim obywatelom na swobodne przemieszczanie się po świecie. W ZSRR czy w innych krajach bloku wschodniego, które Sowietom satelitowały, było to nie do pomyślenia. Do tego wszystkiego Serbowie są niesamowicie urodziwi. Mężczyźni są wysocy i przystojni, a Serbki smukłe i piękne. Jest coś pociągającego w bałkańskich twarzach, ciałach i duszach, nie ma ku temu żadnych wątpliwości.:-)

Szara ściana bloku w Novim Beogradzie.

NB: Powyższy wpis wrzucam na bloga już nie z Belgradu, a z Noviego Sadu. Jest to drugie co do wielkości miasto Serbii, niecałe sto kilometrów na północ od stolicy. Zabawiam tutaj już przez dobre kilkanaście godzin i jestem przyjmowany równie gościnnie co w Belgradzie. O Novim Sadzie napiszę obszerniej już wkrótce.