środa, 9 lutego 2011

Beograd, Srbija.

Po wyczerpującej podróży dotarłem do stolicy Serbii, Belgradu (o osiemnastu godzinach spędzonych w autobusie Alamanis Tours z przyjemnością napiszę jutro). W Belgradzie jest dziś słonecznie, choć chłodno, co najwyżej kilka stopni powyżej zera. Gdzieniegdzie leży śnieg. Kiedy wysiadłem z klimatyzowanego autobusu dostałem gęsiej skórki. Brr..! Mając na uwadze ateńską dwudziestostopniową "zimę", szok termiczny był jak najbardziej na miejscu. Dobrze że miałem w kieszeni czapkę. Jednak nie chcę pisać teraz o pogodzie - każdy może sobie sprawdzić na onecie jaka jest tu temperatura. Wolę podzielić się moimi pierwszymi wrażeniami. Na żywo. Prosto z Belgradu.

Przebywanie tu i obcowanie z tutejszą rzeczywistością jest swego rodzaju podróżą w czasie. Wyobrażam sobie, że Polska wyglądała bardzo podobnie, gdy moi rodzice byli w moim wieku, albo jeszcze młodsi. Oczywiście są ku temu wyjątki - na przykład, turystyczne perełki cerkwi, reprezentacyjna ulica handlowa Knez Mihailova czy też belgradzka forteca są bardzo zadbane i pełne modnie ubranych ludzi. Jednak przedmieścia i obrzeża Belgradu to szara, wczesnogierkowska ściana bloków we wszystkich odcieniach szarości. Zaniedbana lub też zniszczona infrastruktura to dla zwykłych Serbów smutna codzienność. Po ulicy poruszają się z wielkim mozołem żółte autobusy wyprodukowane zapewne we wczesnych latach dziewięćdziesiątych gdzieś na Dalekim Wschodzie. Na pojazdach napis: "Dar dla Serbów. Od Japończyków" i skrzyżowane w braterskim uścisku flagi obydwu narodów. Cóż, Japończycy nie mieli jak się pozbyć starych MANów to wcisnęli je zrujnowanej wojną byłej Jugosławii. Podobne autobusy, też od Japończyków, jeżdżą po Sarajewie. Samochody stojące i trąbiące w codziennych korkach oferują pełny przegląd historii motoryzacji. W alejkach jest pełno śmieci wśród których żerują kulawe, bezpańskie psy. Słowem, widać i czuć, że miasto wraz z jego mieszkańcami zostało nieźle poturbowane przez historię. W szczególności tę najnowszą historię. Przecież nieco ponad dekadę temu na Belgrad spadały NATOwskie bomby. Śladów wojowań serbskich nie doświadczyłem, ale są one zapisane permanentnym atramentem w belgradzkie bruki i sumienia. Ech, generalnie jest tu brudno (choć do Aten Belgradowi jeszcze bardzo daleko), ciasno, ale przy tym całym rozgardiaszu czuję się bardzo swojsko (w przeciwieństwie na przykład do Aten). Tutaj przynajmniej jestem wśród Słowian!