czwartek, 26 maja 2011

Zgnilizna.

dZwierzęta w Grecji wcale nie mają pieskiego życia. Tubylcy traktują je bardzo przedmiotowo, jak zabawki, które jak tylko się znudzą można wyrzucić na bruk, na zbity pysk. Pisałem już o praktyce wywożenia zwierząt domowych, najczęściej czworonogów, w góry. Na tyle daleko od domu, żeby nie wytropiły drogi z powrotem. Tam niegdyś domowe i przytulne stworzenia dziczeją, głodują i umierają.

To jednak i tak nie najgorszy los jaki może spotkać porzucone zwierzaki. Te które wywęszą osadę ludzką, drogę, a już nie daj Boże autostradę, giną w jeszcze bardziej okrutny sposób. Pod kołami samochodów, autobusów albo ciężarówek. Zaszczute warkotem silników i jazgotem klaksonów dostają się między gumę a asfalt. I tak wygląda ich koniec. Nie ważne do jakiego gatunku należą - czy to psy, koty, jeże czy ślimaki. Żaden z tych stworzeń nie ma szans z szalonymi greckimi kierowcami.

Ich poprzetrącane ciała leżą potem i smażą się na gorącej patelni greckich jezdni. Rozjeżdżane, rozmiażdżane przez kolejne pojazdy tak jakby stały się częścią nierównej nawierzchni.

W gorące dni oblatują je hordy much, obchodzą żuki i wszelkie inne plugawe robactwo.

Czasem służba drogowa przyjeżdża i wrzuca zwłoki do rowów. Nie wiem tylko czy z litości nad duszami zamordowanych zwierząt czy z troski nad bezpieczeństwem kierowców.

Dwa takie psiaki leżą w rowie który mijam codziennie w drodze do pracy. Leżą i gniją. Leżą, gniją i śmierdzą tak okrutnie, że za każdym razem przechodząc obok zatykam nos. Odwracam też wzrok. Widok jest masakryczny.

Ktoś mógłby powiedzieć, że wszędzie zwierzęta giną na drogach. Pewnie to i prawda. Ale w Grecji skala jest niespotkana przeze mnie nigdzie indziej na świecie. Martwe zwierzęta przykuwają uwagę i bardzo boleśnie kolą w oczy.