sobota, 7 maja 2011

Po drodze z lotniska.

Mój znajomy R., ten od siedmiu piesków, wracał do Aten samolotem. Ów samolot lądował na ateńskim lotnisku o nieludzkiej porze. O 2:30 nad ranem lotniska chrapią sobie w najlepsze i jedyną opcją wydostania się z nich są taksówki. Zgłosiłem się na ochotnika, żeby R. z lotniska o tej nieludzkiej porze odebrać.

Pojechałem jego rozklekotanym Punto, przypominającym trochę pojazd pana Samochodzika. Z zewnątrz wszystko się sypie, ale silnik zadbany i pociągnąć tego gruchota potrafił. Pojechałem kilka godzin wcześniej zostawiając sobie tym samym sporo czasu za pasem, ot na wszelki wypadek. Poza tym ja uwielbiam atmosferę lotniska, więc wiedziałem że nudzić się nie będę. Lotniska to fascynujące miejsca, gdzie jedyną wartością stałą jest ruch. Ruch na lotniskach jest najważniejszy. Bez ruchu lotnisko zamiera, a potem umiera.

Około północy, kiedy oglądanie filmów i ludzi znudziło mi się, poszedłem do hali przylotów żeby się zdrzemnąć. Przezornie wziąłem ze sobą śpiwór i poduchę, więc było nawet wygodnie, mimo zimnej i twardej posadzki lotniska. Po dwóch godzinach spędzonych gdzieś pomiędzy marmurową podłogą a blaszanym sufitem, gdzieś pomiędzy snem a jawą, obudziłem się, pozbierałem i spokojnie odszukałem wyjście z terminala. Ku mojej frustracji samolot R. był opóźniony aż o godzinę. Czekałem na niego aż do 3:40 nad ranem, ale doczekałem się. W końcu wyszedł i razem udaliśmy się na poszukiwania niebieskiego Punto w czeluściach lotniskowego parkingu.

R. chciał prowadzić, więć oddałem mu kluczyki i ruszyliśmy. Po niecałych 50 kilometrach całe auto zaczęło się trząść jakby dostało padaczki. Trrr-tuu-trrr-tuu!! To z pewnością nie było normalne. R. zaklął głośno i paskudnie i oświadczył mi, że jego auto potrzebuje geometrii kół. Pewnie dlatego trzęśliśmy się jak na wertepach. R. zjechał na stację benzynową i zadzwonił po pomoc drogową o nazwie Express Service. Chłopcy wcale nie okazali się express. Czekaliśmy. I czekaliśmy, aż doczekaliśmy się wchodu słońca. Dopiero potem pojawiła się pomoc drogowa.

Wzięli Punto na naczepkę, a nas zapakowali w trójkę do kabiny ciężarówki. Ja siedziałem na pudle, tuż nad skrzynią biegów. Byłem skulony, żeby nie zahaczyć głową o dach. Pasów oczywiście na pudle nie było, ale to jest w Grecji standard. Kierowca ciężarówki, chłopak w ogrodniczkach z Express Service, też jechał bez pasów, mimo że mógł je zapiąć.

R. był wkurzony i zmęczony całą tą sytuacją, szczególnie że w ogóle nie czuł się zbyt dobrze. Ja natomiast wręcz przeciwnie. Humor miałem bardzo dobry, choć też byłem zmęczony. Bawiła mnie kabała w jakiej się znaleźliśmy. Zawieszeni pomiędzy Atenami a Koryntem na holu i łasce Express Service. Czy to nie czysty surrealizm!?

Pomoc drogowa odwiozła nas do samego Xylokastro, a ja położyłem się spać o 9. Co za noc!