niedziela, 15 maja 2011

7ος Γύρος Ν. Σμύρνης.

7ος Γύρος Ν. Σμύρνης jak sama nazwa wskazuje był siódmym gyrosem który zjadłem w Nowej Smarkuli. Nie no co wy! To oczywiście siódma runda (runda i gyros pisze się po grecku tak samo) gminy Nea Smirna. Nea Smirna ma się do Aten mniej więcej jak Bemowo do Warszawy. Niby oddzielna gmina, ale cały czas część stolycy. Nea Smirna jest domem klubu piłkarskiego Panionios, ale co z tego jak w Grecji liczą się tylko trzy kluby: Olympiakos, Panathinaikos i AEK. PAOK chce się liczyć, ale się nie liczy. W Panioniosie też kopią w greckiej super lidze, ale zwykle daleko się nie dokopują.

Mimo że przejeżdżałem obok stadionu Panionios to do Nei Smirny nie pojechałem na mecz, tylko na bieg. A jakże! Stratos, skubaniec, nie musiał mnie długo przekonywać. Powiedział: przyjedź na bieg, będzie fajnie, a ja spakowałem się i przyjechałem. Ot co.

Żeby się stawić w Nei Smirnej na czas musiałem się zbudzić o 4.50, żeby złapać pierwszy autobus do Kiato, a potem jeden z pierwszych pociągów do Aten. Wielu odpuściłoby marudząc jak to wcześnie, ale nie ja. Jest okazja żeby się przebiec wśród pozytywnych wibracji i spotkać po biegu z przyjaciółmi to trzeba korzystać.

Kiedy już dotoczyłem się w okolice startu (autobus-pociąg-pociąg-metro-samochód Stratosa) czułem się zmęczony, ale i podekscytowany zarazem, jak to zwykle przed startem. Stratos niestety powiedział mi że nie wystartuje, bo go kolano boli.
- Dlaczego więc w ogóle przyjechałeś? - zapytałem przyjaciela.
- Dla mojej psychiki. Żeby przebiec linię startu.
I oto właśnie chodzi.

Ja sam siedem i pół kilometra chciałem przebiec poniżej 35 minut. Biorąc pod uwagę różnicę poziomów wynoszącą prawie 100 metrów i 30 stopniowy żar lejący się z nieba był to cel dosyć ambitny. Pierwsze dwa kilometry poszły bardzo szybko. Było z górki, a mój czas oscylował w granicach 8 minut. Wiedziałem że nie utrzymam tempa 4min/km na taaakich podbiegach. Spuchłem i człapałem do mety. Z czasem 35:29 przybiegłem 101 z numerem 101. 9 miejsce w mojej kategorii wiekowej. Jak na prawie 600 biegaczy to jestem zadowolony.

Po biegu znowu dostałem masaż. Czułem się jak starożytny Grek po igrzyskach. Dwie piękne
kobiety wcierały w moje zmęczone nogi aromatyczne olejki. Pełny relaks. Potem była już tylko fiesta i siesta: jedzenie i kawa. Jedliśmy i piliśmy dużo i długo. A jak już się najadłem, napiłem i nagadałem to wsiadłem w pociągu i wróciłem do Xylokastro. Śmieszne uczucie. Nie było mnie jedynie przez dwanaście godzin, a wydało mi się jakbym spędził cały weekend w Nei Smirnej.

Finisz. Foto od Stratosa.