piątek, 27 maja 2011

Kierunek Lefkada.

Jeszcze w czwartek bałem się, że nie uda nam się wyruszyć całą piątką tak jak planowaliśmy. Problemy i komplikacje zaskakujące na znienacka zdawały się mnożyć na ostatnią chwilę. Tak to jest jak się podróżuje w grupie - jest weselej, ale trudniej podejmować decyzje. W końcu jednak udało nam się dojść do konsensusu i dogodzić wszystkim. Dla mnie głównym celem podróży na Lefkadę był start w półmaratonie. Sebastian razem z dziewczynami miał pobiec na 5km, ale miałem nieodparte wrażenie, że udział w wyścigu nie był dla nich żadnym priorytetem, a już na pewno nie gwoździem lefkadzkiego programu. Wrażenie było szczególnie silne w przypadku dziewczyn. One po prostu jechały na plażę. Jedno jest pewne - w ten weekend na emeraldowo zielonej wyspie Lefkada każdy znalazł coś dla siebie! Lubię kiedy wilki są syte a owce całe!

Zamiast wyjazdu na Lefkadę w piątek, wyjechaliśmy w sobotę popołudniu. Wieźliśmy się turkusowym Fiatem Punto od naszej ulubionej wypożyczalni Europcar w Isthmos. Bardzo komfortowo. W głośnikach niemiecki rap, Foo Fighters i Red Hot Chili Peppers. Słoneczko przygrzewało. Humory dopisywały. Jakże mogło być inaczej? Jechaliśmy przecież na wycieczkę!

Kierunek Lefkada!

Najpierw sunęliśmy na zachód, wzdłuż Zatoki Korynckiej, aż do mostu w Rio (nie mylić z Rio de Janeiro), a potem na północ aż do samej Lefkady. Jechaliśmy że myk, myk! Slalomem przez greckie wertepy, autostrady i inne szlaki dostępne z reguły tylko dla samochodów terenowych lub czołgów. Jechaliśmy że pip pip! Wśród jeźdźców i kierowców bez głów i wyobraźni. Ach, jakąż prawdziwą szkołę jazdy dostaję tu w Grecji. Ale dobrze, już dobrze. Obiecuję, że więcej na greckie drogi ani greckich kierowców narzekać na blogu już nie będę! To był ostatni raz.

Przed mostem w Rio łączącym Peloponez z Grecją kontynentalną.

Na Lefkadę wjechaliśmy mostem pontonowym. Wyspa jest tak blisko lądu, że prom nie miałby żadnej racji bytu. Byliśmy głodni i zmęczeni. Znaleźliśmy więc plażę, rozłożyliśmy się i zasjestowaliśmy. Na lunch był kurczak a la Alba, sałatka wielowarzywna, roztopione w bagażniku sery i chleb który upiekłem specjalnie na tę wyprawę. Po jedzeniu nie pozostało nam nic innego niż wyłożyć się brzuchem do góry i zrelaksować na słonecznej lefkadzkiej plaży z małymi przerwami na kąpiel w turkusowej wodzie Morza Jońskiego.