sobota, 28 maja 2011

Wieczór na Lefkadzie.

Po sjeście na plaży pojechaliśmy na spotkanie naszego gospodarza na Lefkadzie - Nikosa. Nikos jest niewiele starszy ode mnie, ale mieszka w domu swoich zmarłych rodziców w Katounie - górskiej wiosce na kompletnym odludziu. W Katounie mieszka jakieś czterdzieści osób, a Nikos jest zdecydowanie najmłodszym osadnikiem. Wszystko oczywiście z wyboru, nie z konieczności. Nikos wychował się w Atenach, a na Lefkadę przeprowadził dopiero półtora roku temu. Dlaczego?
- Ateny stały się zbyt szalone do życia - twierdzi. - Dopiero w Katounie czuję się ludzko.

Rozumiem go. Też bym w Atenach zbyt długo nie wytrzymał. A w Katounie Nikos mieszka sobie sielsko. Przy domu hoduje warzywa, na śniadanie jada pomidory z oliwą z oliwek, a przedpołudnia spędza w kawiarniach albo na spacerach ze swoim śnieżnobiałym psiakiem Murim. To jest dopiero życie! Jednak wyobrażam je sobie dopiero po tym jak już się wyszaleję na świecie. Nie muszę dodawać, że do się wyszalenia jeszcze mi daleko.

Lody w Katounie.

Po kawie, piwie i lodach w jedynym lokalu w Katounie, zjechaliśmy z powrotem do Lefkady. Chciałem odebrać swój numer startowy i chipa na jutrzejszy bieg. Dodatkowo mieliśmy się zaopatrzyć w jedzenie i alkohol na finał Ligi Mistrzów FC Barcelona vs. Manchaster United, na który zaprosił nas Nikos. Jednak w lefkadzkim urzędzie miejskim, gdzie wydawano numery, dostaliśmy kupony na "pasta party" w kurorcie Milos Beach. Darmowe jedzenie? Gdzie, gdzie!? Już jadę!

Pasta party w Milos Beach Bar!!

Po zachodzie słońca na plaży w Milos wróciliśmy po omacku do Katouny. Pół-śniący oglądałem jak Barca punktuje Manchaster, a potem już spałem na jakimś rozkładanym fotelu. Pamiętam tylko, że w nocy coś mnie gryzło i rzucałem się jak opętany. O 7 rano zadzwonił budzik: czas wstawać! Do startu w półmaratonie zostały trzy godziny...