czwartek, 12 maja 2011

Ateny znowu płoną.

Wczoraj Ateny pogrążyły się w straszliwych rozróbach ulicznych. Policja starła się z demonstrantami oburzonymi polityce "zaciskania pasa". Byli ranni. To powoli staje się narodowym sportem współczesnych Greków. Każdy ma swoją własną maskę przeciwgazową. Każdy potrafi przyrządzić domowym sposobem koktajl Mołotowa. Każdy potrafi krzyknąć głośno i wyraźnie: Oxi! czyli Nie!

Najlepszym dniem na rozróbę albo protest jest środa, czyli środek tygodnia. Wtedy zamiast do pracy wychodzi się na ulicę. Nie słyszałem jeszcze o strajku czy blokadzie w weekend... albo w czasie sjesty... Wtedy są lepsze rzeczy do roboty.

Grecy jednak mają się czego obawiać. Kraj jest bankrutem i pogrąża się w spirali długów. Tylko połowa zatrudnionych Greków pracuje na własny rachunek. Reszta jest na etatach w przedsiębiorstwach państwowych, z całą gamą przywilejów i całkiem niezłą pensją. Jak się człowiekowi takie pieskie życie zabiera nie dziwota że mu się to nie podoba. Wtedy wychodzi na ulicę, razem z całą rzeszą niezadowolonych i ambaras gotowy.

Takie turbulencje przeżywają jedynie największe miasta - Ateny, czasami Saloniki i Patra. Tu, na prowincji jest bardzo spokojnie, tak jakby tubylcy nie czytali wiadomości ekonomicznych. Ludzie siorbią swoje trzygodzinne frappe i czasem tylko ponarzekają sobie na ceny benzyny. Gazów łzawiących w Xylokastro nie czuć, a gromkich okrzyków "oxi!" nie słychać. Mam nadzieję, że się nie doczekam.