czwartek, 28 kwietnia 2011

Winnice nemejskie.

W Nemei też są jakieś ruiny, a wśród nich poszczerbione kolumny i porozrzucane kamienie. Mógłbym o nich tu pisać. W czasach antycznych Nemea była bowiem ważnym polis. Tam odbywały się igrzyska, w starożytności dorównującym tym z Olimpii. Zeus miał w Nemei piękne świątynie oraz wiernych wyznawców. Tamże Herakles wykonał pierwszą ze swoich dwunastu prac - poskromił lwa nemejskiego. Mógłbym o tym pisać i byłoby może nawet ciekawie. Nemejska ziemia, jak zresztą cała okolica, przesiąknięta jest mitologią i historią.

Po nemejskie wino skręć w prawo.

Pisząc o nemejskiej ziemi zostawię jej historie w spokoju. Napiszę o czymś innym. O czymś co we współczesnej Nemei interesuje mnie dużo bardziej niż echa atletycznych wyczynów na starożytnych igrzyskach czy duchy samego Heraklesa. O czymś co jest dużo bardziej namacalne. Teraz, w epoce nowożytnej, choć owa tradycja sięga dawnych czasów. Chodzi tu o nemejską winorośl uprawianą od lat na żyznej nemejskiej ziemi. Z winogron, urodzonych przez ową wionrośl robi się w Nemei najprzedniejsze wino. A wino, nektar bogów, jak nic innego komponuje w grecki styl życia.

Winnica Semeli.

Dlatego nie będę owijać w bawełnę. Jadąc do Nemei nie myślałem wcale o starożytności i starożytnych. Nie chciałem podążać szlakami historii i mitu tak jak wcześniej tego samego dnia w Mykenach i Epidavrosie. W głowie miałem tylko winne ścieżki, winne obrazy. Winnice, winorośle, winogrona, winobrania, no i przede wszystkim wina. Białe, czerwone, różowe. Wytrawne i słodkie. M... Mmm... O tym właśnie myślałem jadąc do Nemei.

Skosztować tego i owego.

Był jednak poniedziałek wielkanocny i Grecy odpoczywali. Większość winnic było pozamykanych. Mało brakowało, a pocałowałbym klamki wszystkich nemejskich winnic tak jak pocałowałem wrota Myken. W Mykenach nie przejąłem się tym zbytnio. Nie muszę osobiście doświadczyć wszystkich antycznych szczątków Hellady. Jednak powrót do Xylokastro przez Nemeę z pustymi rękoma byłoby dla mnie prawdziwą tragedią.

Jedna z wielu nemejskich winnic.

Szukaliśmy i szukaliśmy. Na próżno zajeżdżaliśmy do różnych winnic. Wszystko było pozamykane na cztery spusty. Gdy znaleźliśmy winnicę Semeli, już prawie straciłem nadzieję na zakup jakiegokolwiek specjału z nemejskich upraw. Semeli również wyglądała na zamkniętą. Objechałem budynek dookoła. Z tyłu stały palety pełne butelek gotowych do napełnienia i zakorkowania.
- Ach! - pomyślałem. - Jak ja chcę taką butelkę!

Pełnia szczęścia ze specjałami od Semeli.

Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyrósł spod ziemi pracownik winnicy. Przywitałem go po grecku, ale od razu zapytałem czy mówi choć trochę po angielsku. Nie mówił. Ani mru-mru. Dlatego pokracznie oznajmiłem mu, że chcę mi się jego wina spróbować i zapewne też zakupić. Skinął na nas ręką. Poszliśmy za nim do środka winnicy. Tam odbyła się prawdziwa ceremonia próbowania różnych lokalnych specjałów. Dokładnie tak jak sobie to wymarzyłem. Nie chciałem wypić zbyt dużo, bo przecież byłem kierowcą, ale ostrożnie kosztowałem tego i owego. Wyśmienite! M! Ach! Mmm..! Zakupiliśmy w winnicy Semeli dwie butelki wina. Zważywszy wolontariacki budżet był to akt wielkiego burżujstwa. Cóż. Od czasu do czasu dla akich przyjemności warto się odrobinę poświęcić.