niedziela, 3 kwietnia 2011

Przylądek Sounion.

Rzeczywiście. Zawstydzony i wściekły Posejdon nie miał czego szukać w mieści nazwanym imieniem rywalki. Wyniósł się za miasto, żeby tam budować swój kult. Tuż nad morzem. Tak blisko, że bliżej się chyba nie dało. Posejdon wybrał sam skraj Attyki - skalisty Przylądek Sounion.

Przylądek Sounion.

Sounion Atenom nigdy nie dorównało, ani w starożytności, ani też w nowożytności. Przyjezdni cały czas wolą fotografować się na Akropolu, przy Partenonie zeszpeconym rusztowaniami, dźwigami i żurawiami. Partenonie, które tonie w morzu turystów. Cóż, na Akropol każdy głupi wejść może. Na Przylądek Sounion trzeba się pofatygować. Ja w życiu fatygować się lubię, więc pojechałem tam w weekend oddać hołd bogowi mórz i oceanów.

Ruiny świątyni Posejdona na Przylądku Sounion.

Miejsce zapiera dech w piersiach. Pozostałości świątyni Posejdona dumnie górują nad Zatoką Sarońską dwoma rzędami kolumn. W okresie świetności Grecy ofiarowali swojemu bogowi przechwycone w czasie bitwy morskiej pod Salaminą łodzie Kserksesa I. Oj, cieszył się Posejdon powodzeniem. Ale jak miał się nie cieszyć wśród narodu złożonego z rybaków, żeglarzy, piratów i wilków morskich. W zaszczytach jakie spotykały bogów ustępował jedynie olimpijskiemu Zeusowi. Ale z tym Posejdon mógł się pogodzić, z Atenami w łapskach Ateny już nie było mu tak łatwo...

Zatoka Sarońska z widokiem na ruiny świątyni Posejdona.

Na Sounion jedzie się przede wszystkim, żeby doświadczyć zachodu słońca. "Najpiękniejszy zachód słońca w całej Grecji!", jak zapewne można przeczytać w broszurach biur podróży. W tak mistycznej scenerii nie są to wcale puste przechwałki. Siedząc na kolumnie zadumałem się patrząc na opuszczającą się pomiędzy kolumnami rozżarzoną kulę słońca...

Zachód słońca na Przylądku Sounion.