środa, 20 kwietnia 2011

U szewca.

Xylokastro spełnia dwie najważniejsze pozytywne cechy prowincjonalnego miasteczka. Mianowicie dostępne są tu niemalże wszystkie usługi (1), ale w kolejce się do nich nie stoi (2).

Dziś rano zaniosłem moje rozwalone buty do szewca. Warsztat jest jakieś trzy, góra cztery, minuty na piechotę od mojego mieszkania (ach, oto i trzecia pozytywna cecha prowincjonalnych miasteczek jak Xylokastro). Pokazałem szewcowi, starszemu siwemu panu, w czym tkwi problem. Chodziło o sklejenie podeszwy w jednym z butów. Szewc pooglądał, pomruczał i wycenił naprawę buta na trzy euro.
- Będzie gotowy za godzinę - powiedział po grecku, a ja zrozumiałem (!).

Poszedłem więc z powrotem do domu na kawę. Przy okazji zrobiłem też pranie i odpowiedziałem na mejle. Po dwóch godzinach byłem z powrotem u szewca, a moje buty były naprawione. Podziękowałem, życzyłem wesołych świąt i już chciałem wychodzić, gdy szewc zagadał do mnie jeszcze. Pewnie zainteresowany moją osobą i słabą znajomością greckiego zapytał skąd jestem i co robię w Xylokastro. Nawiązaliśmy krótki dialog, rodem z rozmówek polsko-greckich, ale ja bardziej komunikowałem się uśmiechem niż greckimi słowami. To też działało - uśmiech wywołał uśmiech na szewskiej twarzy.

Magia prowincjonalnych miasteczek polega na tym, że naprawa buta przez tutejszego rzemieślnika to dużo więcej niż rzetelna robota...