poniedziałek, 27 czerwca 2011

Kurs na Santorini.

Pisząc te słowa jestem właśnie na skraju wymiotów spowodowanych chorobą morską. Wszystko na pokładzie filigranowego promu "Aleksander", który z każdą minutą zamienia się w jakiś chory rollercoaster. Kapitan zdecydował się na żeglugę pomimo 8 stopni w skali Beauforta. Kurs? Santorini, najgorętsza i najbardziej pożądana wyspa wszystkich niedzielnych turystów i wczasowiczów głodnych pocztówkowej Grecji. Tak, tak, pocztówkowa Grecja jest właśnie na Santorini. Kwadratowe domki lśniące bielą, cerkwie z pastelowymi kopułami w kolorze najszczerszego błękitu, do tego zapierające dech w piersiach wulkaniczne klify i lazurowa laguna z gracją odbijająca promienie zachodzącego słońca. Tak wyglądają greckie pocztówki. Większość jest z Santorini, reszta z innych cykladzkich wysp.

Słowem, Santorini jest zupełnie nie w moim stylu. Z powodu braku czasu jak i funduszy Santorini odpuściłem sobie już dawno. Jednak życie lubi sprawiać mi bardzo, ale to bardzo przyjemne niespodzianki. Moje zadanie polega na tym, żeby być na nie gotowym, a okazje które przynoszą w lot. Bez zastanowienia.

Wczoraj wieczorem poznałem dwójkę couchsurferów z Finlandii. W miarę jak upijaliśmy się wspólnie, wyszło na jaw, że dziewczyny pracują na Naxos w skandynawskim biurze podróży "Apollo". Częścią ich obowiązków jest odbieranie gości z lotniska. Jedyne międzynarodowe lotnisko na Cykladach jest na Santorini. Tam też latają czartery z Oslo, Kopenhagi, Sztokholmu i Helsinek. Dziewczyny raz w tygodniu żeglują na Santorini. Eskortują wyjeżdżających i odbierają przyjeżdżających turystów.

- Musimy już iść. Jutro rano płyniemy na Santorini odebrać ludzi z lotniska.
- OK.
- Chcesz popłynąć z nami?
- A ile to będzie mnie kosztować? Jest koniec miesiąca... Wszystkie pieniądze wydałem na wypożyczenie deski windsurfingowej.
- Nic cię to nie będzie kosztować. Już my cię przemycimy.

Jak to napisałem wcześniej? Jeśli się nie ma pieniędzy to dobrze mieć znajomości. O 6 rano znalazłem dziewczyny w porcie w eleganckich koszulkach "Appolo". Rzeczywiście nie zajęło im długo, aby przekonać kapitana "Aleksandra", żeby mnie wziął na pokład. I oto jestem, na kołyszącym się na falach "Aleksandrze". Cały czas jestem na skraju wymiotów i pisanie wcale nie polepsza mojego stanu. Pieprzona choroba morska i do tego jeszcze solidny kac. Spróbuję zasnąć, żeby się rzeczywiście nie porzygać...

Gdy się obudziłem santoriński port przywitał mnie serdecznie:

Witamy na Santorini!