środa, 22 czerwca 2011

Inwazja na wyspę Naxos.

Po powrocie ze Stambułu, miałem jeszcze trochę wolnego, więc zamiast siedzieć i obijać się w Xylokastro chciałem uderzyć w greckie wyspy. Do tej pory bylem na dwóch - pod koniec maja na przecudownej Lefkadzie i w marcu na Krecie. Żadna z nich jednak mnie w pełni nie usatysfakcjonowała, gdyż względem moich osobistych kryteriów ani Lefkada, ani Kreta nie są tak naprawdę wyspami. Lefkada jest tak blisko kontynentu, że nie trzeba być mistrzem olimpijskim w skoku w dal, żeby przeskoczyć na wyspę suchą stopą. Kreta natomiast jest tak wielka, że w greckich mniemaniach to prawieże kontynent. Wobec dyskwalifikacji obydwu zwiedzonych "wysp", musiałem zobaczyć choć jedną prawdziwą grecką wyspę. Opcje były trzy: Lesvos (Ellen, była wolontariuszka z Belgii), Chios (Marcin, wolontariusz z Opola) oraz Naxos (Ludovic Lerussi, półbóg śniegu). Po kliku godzinach rozważań padło na Cyklady: Naxos! W kolejnych wpisach okaże się co mnie przekonało do takiego wyboru.

Już następnego dnia, tuż przed północą, jednoosobowa ekspedycja, wylądowała u brzegu wyspy Naxos, największej na archipelagu Cykladów. Strzeżcie się jej mieszkańcy!