czwartek, 31 marca 2011

Tesalia+Epir: Z powrotem na Peloponez.

Kładąc się spać o 8.00 rano bardzo pobożnie rozpocząłem niedzielę - mój ostatni dzień w Ioanninie i w ogóle w Epirze. Spałem krótko, tylko do południa. Rzecz jasna o tej wczesnej porze, cała skacowana gromada smacznie jeszcze chrapała. Ja jednak działałem nadzwyczaj sprawnie, biorąc pod uwagę wczorajszą noc. Tsipouro cały czas szumiało w głowie. Nie przeszkadzało mi to. Spakowałem się, pozmywałem naczynia po wczorajszej kolacji, napisałem pożegnalną notkę dla moich gospodyń i po cichutku wymknąłem się z domu.

Na cytadeli Alego Paszy.

Słońce było już wysoko na niebie, gdy wgramoliłem się na cytadelę Alego Paszy. Poszedłem tam tylko po to aby coś zjeść. A widok z cytadeli Alego był jak najbardziej godny mojego śniadania.

Widok godny śniadania!

Zasiedziałem się na cytadeli. Robiło się już późno, więc trzeba było ruszać w drogę. Zadzwoniłem po Christosa. Wypiliśmy pożegnalną kawę i podrzucił mnie za miasto. Stamtąd rozpocząłem kciukowanie. Zaczęło się bardzo źle. Ni stąd ni zowąd, lunął deszcz. Istne oberwanie chmury. Nie było się gdzie schować, więc przemoczyło mnie do suchej nitki. Nie poddawałem się jednak. Dzielnie stałem, trzymając w rękach spreparowany kartonik mówiący do kierowców gdzie chciałbym dupsko zawieźć: Peloponez - Patra/Xylokastro.

Przez pierwszą godzinę zatrzymał się tylko jeden samochód. Niestety po krótkiej rozmowie z kierowcą okazało się, że nie jedzie aż tak daleko. Kierowcy widząc mnie zwalniali i rozszyfrowywali mój zmoczony kartonik. Z ruchu ich warg wynikało, że napis cały czas był czytelny. Wielu jednak machało ręką, jakby chcieli powiedzieć:
- Chłopie! Za daleko!

Ja na Peloponez poproszę!

No tak, najkrótsza droga do Xylokastro to ponad 300 km. Ale nauczyłem się rozpoznawać tablice rejestracyjne. Minęło mnie kilka samochodów zarejestrowanych w Koryntii. Przed nimi machałem najbardziej żywiołowo. Ale na nic. Nie zatrzymali się. Liczyłem też na obcych - Albańczyków, Bułgarów i Macedończyków - którzy przewijali się greckimi autostradami. Nadzieję pokładałem w kierowcach ciężarówek. Myślałem o studentach wracających do miasteczek uniwerysteckich po długim weekendzie. Też się zawiodłem.

Stałem w naprawdę dobrym miejscu, tuż przy wjeździe na autostradę. Tuż za mną było wystarczająco dużo miejsca, żeby samochód zatrzymał się dla mnie. Niestety nie miałem w niedzielę szczęścia. Pogoda była pod psem. Zimno, wietrznie, co chwila kropiło. Poza tym byłem sam, bez żadnej dziewczyny. Niewielu ma tyle odwagi, żeby zatrzymać się dla takiego łysego byka jak ja. Z dziewczyną (a jeszcze lepiej z dziewczynami) autostopuje się dużo łatwiej.

Po dwóch i pół godziny stania zadzwoniłem po mojego przyjaciela:
- Christoooos!
Przyjechał po mnie zarzucając wszystkie swoje obowiązki. Odwiózł mnie na dworzec autobusowy. Stamtąd pojechałem już prosto do Xylokastro, gdzie dotarłem o 2.00 nad ranem. Fakt, stałem się przez to uboższy o 30€. Jednak nie bez walki. Poddać się dyktaturze komunikacji autobusowej bez próby autostopowania byłaby dla mnie ujmą!
30-eurowy autobus do Xylokastro na dworcu w Ioanninie.