środa, 9 marca 2011

Kreteńska wyprawa. Część piąta: Robinsonada.

W poniedziałek wieczorem byłem gotowy do powrotnej przeprawy przez Morze Egejskie na kontynent. Wydawało się, że wszystko było zapięte na ostatni guzik - plecak spakowany, bilety zarezerwowane, kanapki na drogę zrobione... A guzik! Posejdon był bowiem rozwścieczony tego wieczora. Rozhulał taką burzę, że nawet nie było po co iść do portu. Dziewięć stopni w skali Beauforta! Wiatr dął i świszczał. Fale szalały. Błyskawice przecinały purpurowe niebo wzdłuż i wszerz. Żaden prom nie odważył się opuścić irakliońskiego portu tamtego wieczoru, a ja zostałem zakładnikiem wyspy.

W związku z sytuacją w której się znalazłem, w ciągu kilkunastu godzin przeszedłem przez skrajne stany emocjonalne. Na początku byłem wkurzony. Jakże to!? Jakieś fronty atmosferyczne będą krzyżować mi starannie ułożone plany? Burczałem, fukałem i złorzeczyłem. Jednak w miarę upływu czasu zacząłem oswajać się z myślą, że nie ma innego wyjścia. Muszę po prostu cierpliwie przeczekać nawałnicę, bo i tak nie mam na nią żadnego wpływu. No przecież nie rozdmucham tych ciężkich chmur. Nie zmierzę się ze wszechmogącym Posejdonem w beznadziejnej i z góry przegranej walce.

Potem przyszła euforia. Cóż za przygoda!! Uziemiony na wyspie niczym Robinson Cruzoe. No dobra, Cruzoe był rozbitkiem na bezludnej wyspie, a Krecie do bezludności daleko. Mamy też inne czasy, ja mam jedzenie, ekwipunek i znajomości. Cruzoe nie miał nic. Mimo braku podobieństwa pomiędzy sytuacją Robinsona Cruzoe, a moją jego geny obudziły się we mnie na dobre. Nagle poczułem ekscytację moim położeniem. Skoro i tak już tu muszę zostać, to czemu nie cieszyć się dodatkowym dniem na Krecie? Wyciągnąć z niego to co jest najlepszego.

Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje pozytywne nastawienie. Na zewnątrz było zbyt zimno, mokro, wietrznie i w ogóle nieprzyjemnie, żeby zrobić cokolwiek innego niż pić herbatę gdzieś w pobliżu elektrycznego grzejnika. Brrr...! To przecież musiała być jakaś pomyłka pomyłka. Byłem na Krecie, nie nad norweskim fjordem. Jasna sprawa, jest marzec. W tej części świata cały czas trwa astronomiczna zima. Ale żeby temperatura odczuwalna spadała do 1 stopnia Celsjusza to lekka przesada, panowie bogowie. Nie tutaj, nie na Krecie! Pocieszeniem pozostaje tylko fakt, że Ateny są sparaliżowane intensywnymi opadami śniegu.