wtorek, 8 marca 2011

Kreteńska wyprawa. Część czwarta: Karnawał w Rethymno.

Niedziela była kulminacyjnym punktem mojego pobytu na Krecie - karnawał! Karnawał w Rethymno należy do najhuczniejszych w całej Grecji, choć niewielu o nim słyszało poza granicami Hellady. Szkoda, bo ludzie przybywają tu z najdalszych zakątków kraju, tylko po to żeby solidnie zabawić się w Rethymno. Miasto wydaje tę imprezę od prawie stu lat i stanowi świetną alternatywę dla przereklamowanej Patry.

Karnawałowa ulica w Rethymno.

Do Rethymno dotarłem autostopem, wczesnym popołudniem razem z dwoma couchsurferkami. Łapanie stopa w Grecji jest bajecznie proste jeśli się ma długie włosy i zaokrągloną talię. Cóż, nie można mieć w życiu wszystkich atutów...

Eftychija autostopuje.

Koń trojański paraduje dumnie ulicami Rethymno.

Zanim się obejrzeliśmy byliśmy wszyscy w samym centrum zabawy. Kolorowy pochód ciągnął ulicami Rethymno. Maskarada! Grała muzyka. Ludzie uśmiechali się, pili i tańczyli. W przerwach wcinali grillowane souvlaki, skropione sokiem z cytryny, które można było dostać za 1,50na każdym rogu. Zabawa na całego! Do naszej grupki dołączył jeszcze tubylec Axilleas i jego znajomi (współcześni Grecy też czasem mają mityczne imiona!), których również poznałem przez couchsurfing. Cały dzień spędziliśmy na dworze, przesiadując na plaży i skwerach. Piliśmy piwo i raki. Było iście karnawałowo i oczywiście do samego rana.

Ekipa.

Port w Rethymno.

Po kilku niedbałych godzinach snu w mieszkaniu Axilleasa wstałem razem z nowym dniem. Pogoda się załamała. Padał deszcz, zerwał się porywisty wiatr. Było nieprzyjemnie. Nie przeszkodziło mi to jednak w kąpieli w Morzu Egejskim. Moim zdaniem taka kąpiel to najlepsza kuracja na pokarnałowego kaca, choć wszyscy Kreteńczycy stukali się w czoło, gdy pocwałowałem w kierunku lodowatej wody. Dla mojego ciała, zaprawionego w norweskich fjordach temperatura marcowego Morza Egejskiego nie stanowiła żadnego problemu. Gorzej było z falami, które były dużo potężniejsze niż ja i przy każdym zwarciu rozbijały mnie o kamieniste dno wypłukując ze mnie ostatki wczorajszej imprezy.

Coś czego Kreteńczycy pewnie nigdy nie zrozumieją.

Backgammon, szachy i kawa po grecku też dają radę na pokarnawałowego kaca.
Eftychija i Axilleas na pierwszym planie, dalej couchsurferzy z Niemiec.

Do Iraklionu zabrałem się wieczorem razem z Caroliną, moją gospodynią sprzed kilku dni, która akurat miała po drodze. I w ten sposób wyszedłem na swoje. Chociaż autostop nie zadziałał w kierunku zachodnim, z powrotem na przemieszczenie się nie wydałem ani centa!