piątek, 25 marca 2011

Tesalia+Epir: Trikala.

Gdzie ja to... Ach, tak! Zdecydowaliśmy się wysiąść z pociagu relacji Ateny-Kalampaka w Trikali. Miała być krótka piłka - przywitanie z rzekomo uroczym tesalskim miasteczkiem. Do tego powinna dojść jakaś kawusia i generalne rozprostowanie kości po sześciu bitych godzinach spędzonych na podłodze wagonu.

Trikala przywitała mnie bez "k" i "l".

Na dworcu kolejowym rozkład jazdy informował z przekonaniem, że kolejny pociąg do Kalampaki odjeżdżał o 15:31. Świetnie! Mieliśmy dobrą godzinę na Trikalę. Akurat na zaspokojenie wyżej wymienionych priorytetów.

Z dworca do centrum było jakieś dwadzieścia pięć minut na piechotę. Nieblisko, ale dla Greków to dystans nie do pokonania bez pomocy samochodu, taksówki, autobusu, skutera lub chodziażby roweru.

Wieża zegarowa w Trikali. Wizytówka miasteczka.

Trikala okazała się zupełnie inna od innych greckich miast jakich wcześniej doświadczyłem. Inaczej się oddychało niż w Atenach, gdzie powietrze jest zanieczyszczone i śmierdzące czy na Peloponezie, gdzie jest wilgotno i wietrznie. Atmosfera miasteczka również wywierała pozytywne wrażenie. Było spokojniej, bardziej swojsko i co najważniejsze zielono. To stanowiło największy kontrast do betonowej Grecji jaką widzę na co dzień. W Trikali rosną drzewa i krzewy. Place są upstrzone klombami. Niedaleko centrum są parki, lasy, dokoła piętrzą się zielone stoki tesalskich gór.

Godzina spędzona w miasteczku w zupełności wystarczyła. W ciągu tego czasu weszliśmy na szczyt wieży zegarowej, zjedliśmy po trzy pomarańcze i odpoczęliśmy na tyle że byliśmy zwarci a gotowi do dalszej drogi. Na dworcu byliśmy o 15:20, na wszelki wypadek, tak jakby greckiemu pociągowi przyjechało się odrobinę wcześniej. Bo to się zdarza. Jednak szybko okazało się, że żaden pociąg do Kalampaki tego dnia już nie odjeżdża.
- Przyjdźcie jutro rano - powiedział nam zawiadowca.

Z Asklepiosem otoczony kwiatami. Pas zieleni w tle.

Cóż, Grecja. Zaczęliśmy kombinować, kluczyć po Trikali, szukać rozwiązania. Każdy zapytany przez nas przechodzień udzielał innej porady. Niektórzy wysyłali nas taksówką za miasto na główny dworzec autobusowy. Inni sugerowali zatrzymanie się w hotelu w Trikali i wyruszenie na Meteory skoro świt dnia następnego. Byli i tacy, którzy bezradnie rozkładali ręce i w ogóle nie chcieli nam radzić. W końcu po godzinie rozważania różnych opcji wpadliśmy na autobus do Kalampaki. Bez wahania wskoczyliśmy na pokład. Meteory były niecałe pół godziny drogi od nas...