poniedziałek, 14 marca 2011

O kulturowym szoku.

Szok kulturowy to syndrom trudności związanych z przystosowaniem się do nowej kultury, która znacznie różni się od własnej.

W psychologii międzykulturowej rozróżnia się cztery odrębne etapy szoku kulturowego:
(1) "Miesiąc miodowy" - wszystko co związane z nową kulturą wydaje się nowe, fascynujące i romantyczne. Ekscytacja może dotyczyć lokalnej kuchni, architektury, języka, zwyczajów lub stylu życia. Wtedy obserwacje rzeczywistości są najostrzejsze. Wtedy dokonuje się najwięcej odkryć. Króluje ciekawość, a za nią idzie zadziwienie, czasem podziw.

(2) "Negocjacje" - po kilku tygodniach zaczynają wyłazić różnice pomiędzy kulturami, często powodując niepokoje i frustracje. Do tego doskwiera brak pewnych aspektów własnej kultury. Na przykład Polacy w Kanadzie tęsknią do Żubrówki. Rozpoczynają się negocjacje pomiędzy starym a nowym, znanym a obcym.

(3) "Przystosowanie" - po kolejnych kilku(nastu) tygodniach następuje akceptacja nowej kultury. Wiadomo jak się zachować i czego oczekiwać od większości codziennych sytuacji. Zwyczaje, język, styl życia przestają być obce, mogą wręcz stać się swojskie, zintegrowane z osobowością danego człowieka.

(4) "Mistrzostwo" - pełne i swobodne uczestnictwo w kulturze danego kraju, choć nie oznacza to całkowitej przemiany. Na tym etapie czasami mówi się o dwukulturowości.

Nie każdy przechodzi przez wszystkie cztery stadia, nie każdy też przechodzi przez nie w wyżej wymienionej kolejności. To jeden z wielu powodów, dla których współcześni psychologowie międzykulturowi z przymrużeniem oka traktują ten model. Ja na przykład za każdym razem będąc wrzucony w kocioł innej kultury gubię się pomiędzy etapami. Razem jestem w pierwszym, zaraz potem w trzecim. A gdy myślę, że jestem już w fazie mistrzostwa, następuje klops i regresja do drugiego.

W przypadku mojego doświadczania Grecji znowu się pogubiłem i nie wiem dokładnie w którym stadium znajduję się obecnie. Grecka rzeczywistość nie dziwi mnie już tak jak na początku, choć jej aspekty wcale nie frustrują bardziej. Po prostu wypinam się na te zwyczaje, które uważam za dziwne, śmieszne lub niebezpieczne. Robię swoje. Zachowuję odrębność tam gdzie mi to odpowiada. Jestem już na tyle biegły w te klocki, że wiem ile trzeba od siebie włożyć, aby przetrwać w obcej kulturze. Znam trochę języka, mowy ciała, wiem jak się zachować. A to wszystko robię na mój chłopski rozum, ulepiony z kultury polskiej, skandynawskiej, holenderskiej, kanadyjskiej z domieszkami kultur moich przyjaciół z całego świata. No i jak mi tu znaleźć miejsce w tym mądrym psychologicznym modelu?