środa, 30 marca 2011

Tesalia+Epir: Ioannina dniem i nocą.

Ιωάννινα. Wiele można by napisać o mieście Jana, stolicy Epiru. Na przykład, że to baza wypadowa na górskie wędrówki po Zagorochorii albo wyśmienite miejsce żeby się upić tsipouro w doborowym towarzystwie. Można oczywiście też poświęcić się tak zwanemu zwiedzaniu samego miasta, ale to w drugiej kolejności. Każdy ma swoje priorytety.

Główna ulica w Ioannine.

Ioannina leży nad jeziorem Pamvotida, które bardziej sprawia wrażenie bardzo spokojnego morza. Woda ma tam nieprzenikniony, granatowy kolor. Wszędzie wokół góry. Pamvotida zachwyca. Mnie też zachwyciła, choć na krótko. Mój nowy przyjaciel Christos, szybko zamienił mój zachwyt w obrzydzenie, spokojnie opowiadając o tym jak wszystkie ścieki Epiru, w tym także te przemysłowe, spływają właśnie do jeziora Pamvotida.

Jezioro Pamvotida.

Nad jeziorem stoi twierdza na której w czasach greckiego oświecenia urzędował Ali Pasza, zwany czasem Lwem z Ioanniny. Ali Pasza był albańskim możnowładcą w służbie sułtańskiej i trzymał za pysk tę część Imperium Ottomańskiego. Robił to niezwykle wprawnie, bo bezwzględnie, krwawo i okrutnie. Mimo to Grecy dobrze wspominają Alego. Był to bowiem znakomity gospodarz - tępił rozbójnictwo na drogach, popierał szkolnictwo, produkcję rzemieślniczą i handel. Co jednak ważniejsze, budował mocne i niezależne od Turcji państwo albańsko-greckie. Zawierał sojusze z Wielką Brytanią, Rosją, a nawet Napoleonem Bonaparte. Z Alim Paszą rozprawił się sułtan Mahmud II. Kazał on wziąć Ioanninę szturmem i uciupać zuchwałego możnowładcę. Niedługo po śmierci Alego, Grecy wywalczyli w powstaniu swoją niepodległość.

Twierdza Alego Paszy.

Duch Alego Paszy nadal unosi się nad Ioanniną. Nie tylko na fortecznej cytadeli, ale w każdym zakątku miasta. Nad jeziorem górują minarety meczetów. Na murach twierdzy widnieją inskrypcje po arabsku. Na ulicach sprzedaje się szisze i zakrzywione tureckie kordy. Grekom widocznie to nie przeszkadza, bo Ali Pasza mimo że był z niego kawał okrutnego skurwysyna przyczynił się do helleńskiej sprawy. Został też, chcąc nie chcąc, bohaterem wielu bajań i klechd dla greckich dzieci.

Teraz mniej o historii, więcej o tsipouro. Otóż w Ioanninie zakotwiczyliśmy u couchsurferek o pięknych imionach - Atlantis i Yria. W ich malutkim mieszkaniu spało chyba z piętnaście osób. Daliśmy jednak radę. O 23.00 zjedliśmy wspólnie kolację - makaron spaghetti ze szpinakiem znalezionym na śmietniku (!), pomidorami i serem feta. Pycha! O jakiejś 1.00 nad ranem wybyliśmy na tsipouro. Pora jak na Grecję wczesna, żeby wychodzić, ale pyszna grecka wódka ze skórek winogron wołała. Piliśmy zatem z anatałków, które wjeżdżały na stół razem z mezze (zakąskami) różnego rodzaju. Tsipouro to jest prawdziwie szelmowski płyn. Nie wiedzieć kiedy zrobiła się 4.00 nad ranem, za oknem świtało, a mi w głowie kręciło się i kręciło... i kręciło. Nieboskłon wirował. Ludzie się śmiali, cieszyli. Zanim wróciliśmy do domu i poszliśmy spać była 7.00 starego czasu, czyli 8.00. Oj Ioannino, mieście Jana z duchem Alego Paszy na ramieniu! Dałaś mi popalić!

Pomnik bogini wzywającej do walki.