sobota, 26 marca 2011

Tesalia+Epir: Kalampaka-Méteora.

Lot nad Meteorami.

Po grecku Mετέωρα (Metéora) znaczy "zawieszony w powietrzu" albo "na górze, w niebiosach". Bardzo trafnie. Meteory to masyw skał z piaskowca wyrastających niczym olbrzymie grzyby na równinie tesalskiej. Na szczytach poszczególnych skał prawosławni mnisi i mniszki usadowili swoje klasztory. Część z nich funkcjonuje do dziś, choć monastyry utraciły swą niedostępność. Obecnie można je zwiedzać bez żadnych przeszkód. Niemalże do samych wrót każdego z nich prowadzi wyasfaltowana droga, którą wożą się turyści w klimatyzowanych autobusach. A tych wcale nie mnichom nie brakuje. Skalne grzyby elektryzują i przyciągają, jakby była w nich zaklęta jakaś magiczna moc.

Magiczna moc Meteorów bez wątpienia przyciąga.
Nad klasztorami widać ciąg zaparkowanych autokarów.

Ową moc pustelnicy wyczuli już dawno. Pierwsze wspólnoty religijne pojawiły się tam już w X wieku, a klasztory zaczęto wznosić niecałe cztery stulecia później. Czytając o tym nie mogłem się nadziwować naszej ludzkiej naturze. Pomysł, żeby na te skały się wspiąć, zdobyć je i tym samym poskromić, sam w sobie wydaje się absolutnie szalony. Nawet w dzisiejszych czasach. Ale żeby cokolwiek tam zacząć budować!? Jeszcze tyle lat temu... To naprawdę trzeba mieć nieprawdopodobny tupet i wyobraźnię z odległej galaktyki. Ale wszystko co ludzkie i najwspanialsze zaczyna się właśnie od tego.


U stóp strzelistych skał znajduje się miasteczko Καλαμπάκα (Kalampaka, choć tak naprawdę powinno się mówić "Kalabaka", gdyż połączone litery "m" i "p" tworzą w alfabecie greckim głoskę "b". Dlatego też góra na której władzę sprawuje Zeus tak naprawdę nazywa się Olib, igrzyska organizowane co cztery lata to igrzyska olibijskie, a klub sportowy z Pireusu wabi się Olibiakos. Taka mała lingwistyczna dygresja). Dojechać tam można pociągiem, prosto z Aten. My jednak zmuszeni byliśmy do podróży autobusem.


Panorama Meteorów.

Tak czy inaczej dotarliśmy do Kalampaki późnym popołudniem. Migiem znaleźliśmy nocleg w przytulnym pensjonacie Alsos House, tuż u podnóża jednego z Meteorów. Jest to miejsce zbyt luksusowe jak na moją wolontariacką kieszeń. Jednak po krótkiej rozmowie i targu z właścicielem pensjonatu, Yannisem, sprawiłem że mogłem sobie pozwolić na noc w Alsos House, nie ujmując sobie ani krztyny wspominanego luksusu.

W przeciwieństwie do większości turystów, którzy odwiedzają Meteory, weszliśmy na szczyty skał o własnych siłach. Na własnych nogach, mając sobie za paliwo bezoktanowe śniadanie: jogurt, rodzynki i migdały. Wspinaczka stokami pierwszego z Meteorów wcale nie trwała długo. Najwyżej ze trzy kwadranse. Zdumiony byłem jak blisko są szczyty tych na pozór niedostępnych skalnych grzybów.

Monastyr pod wezwaniem św. Trójcy.

Do pierwszego monastyru - Agias Triados (klasztor św. Trójcy) - dotarliśmy pół godziny za wcześnie. Mnisi udostępniają klasztory do zwiedzania tylko w określonych godzinach. Jeśli przybędzie się poza wyznaczonym czasem, można co najwyżej pocałować wrota w... kłódkę. Czekaliśmy jednak cierpliwie, a ta cnota zawsze przynosi wynagrodzenie. Szczególnie w miejscu takim jak Meteory. Zostaliśmy wpuszczeni do środka monastyru. Oczywiście za drobną opłatą 2
€. No co? Mnich też biznes potrafi rozkręcić!

Panorama na miasteczko Kalampaka z klasztoru Agias Triados.

Z Agias Triados roztoczyła się przede mną panorama. Ależ widoki! Dawno się tyle nie nawzdychałem. Ochałem i achałem bez końca. Byłem zauroczony tym szalonym pomysłem wybudowania domu i mieszkania w tak niezwykłym miejscu. Na zakończenie wizyty w Agias Triados zapaliłem świeczkę z kitu pszczelego niedaleko klasztornego ołtarza. Niech sobie płonie
w samych dobrych intencjach.

Same dobre intencje.

Potem przeszliśmy górną drogą, oglądając pozostałe zawieszone w powietrzu monastyry. Zatoczyliśmy koło i zeszliśmy do drugiej wioski u stóp Meteorów, Kastraki. Nie wiem czy nazwa miejscowości ma cokolwiek wspólnego z tym co kiedyś robiono tam mnichom. Brr..! Wcale nie chcę wiedzieć. Z Kastrakóe trafiliśmy do Kalampaki. Stamtąd, posiliwszy się pysznymi kanapkami, wybyliśmy w kierunku Epiru.

Ech, och i ach.