środa, 16 listopada 2011

Publikacja w "National Geographic Traveler"

Myliłem się, kiedy myślałem, że na ten blog już zakończył swoją działalność, że skończy się na 200 wpisach. Oto i wpis numer 201. Swojego rodzaju wisienka na torcie. Prawdziwa nagroda za skrupulatne zbieranie doświadczeń na temat Grecji poprzez pisanie tego bloga.

Z radością i dumą dzielę się z Wami moją publikacją o marcowej podróży do tesalskich Meteorów. Tekst ukazał się w październikowym numerze National Geographic Traveler. Mam nadzieję, że skany będą czytelne. Miłej lektury!


National Geographic Traveler: Nr 10 (48), październik 2011, okładka+str. 120-123

niedziela, 31 lipca 2011

Dwusetny, ostatni, wpis niniejszego bloga.

Ufff..! Ale się rozpisałem! Sześć i pół miesiąca przekuwania moich doświadczeń w słowo pisane. Dzień w dzień. Bez wyjątków. Od 13 stycznia do 31 lipca. W sumie 200 dni ciągłego pisania.

Zwykle najpierw zaczynałem od bazgrania długopisem po wymiętych kartkach jakichś zeszytów. W przeróżnych miejscach, o przedziwnych czasach i w bardzo losowych sytuacjach. Spisywałem rzeczywistość w której się aktualnie znajdowałem i moje ustosunkowania się do niej. Ważne, że pisałem na bieżąco, tworząc tym samym autentyczny obraz, pełen emocji i wrażeń. Potem następowała korekta i uzupełnienie wcześniejszego zapisu o kilka faktów, zdjęć, map itd. Na końcu można było delikatne wystukać kolejny wpis, tak lekko, opuszkami palców na klawiaturze mojego wysłużonego laptopa. I wysłać w przestrzeń Internetu, by się podzielić kawałkiem siebie z Wami, czytelnikami mojego bloga.

Muszę przyznać, że to fajowa sprawa, na bieżąco dzielić się tym co się wokół dzieje. Cieszę się, że regularnie wchodzili w mój świat ludzie mi bliscy, ale też kompletnie anonimowi internauci. W przeważającej większości byli bardzo życzliwi temu co tutaj znajdowali. Oprócz tego, regularne pisanie dało mi niepowtarzalne archiwum mojego doświadczenia wolontariatu europejskiego. Doświadczenia raz niezapisane po części tracimy na zawsze. Pamięć jest wybiórcza i odtwórcza. Wcale nie działa jak magnetowid albo aparat fotograficzny - nie można sobie życia "przewinąć" i puścić raz jeszcze. Za każdym razem sięgając w czeluści pamięci, aktywnie tworzymy doświadczenie od nowa, bo wtedy po prostu jesteśmy innymi ludźmi. Dlatego warto mieć autentyczny zapis tego co się widziało, jak się czuło, co się myślało. Ja go mam, tutaj na tym właśnie blogu. Już teraz, po niecałych siedmiu miesiącach od rozpoczęcia działań w Grecji, jestem w stanie przeczytać jakiś wpis z lutego albo marca, złapać się za głowę i pomyśleć: "kim był ten człowiek co tak właśnie napisał?"

Za moment kliknę "publish post" po raz dwusetny. "EVS 2011: Xylokastro, Hellas" jest moim czwartym blogiem. Najdłuższy jest ten z czasów studiów licencjackich w Kanadzie - doliczyłem się tam 226 wpisów, ale publikowałem go na przestrzeni, bagatela, czterech lat. Przez pół roku pisania w Grecji stworzyłem bloga, który objętościowo niemalże dorównuje temu z Kanady. Świadczy to oczywiście o mojej motywacji do regularnego pisania, ale też o natężeniu zadań i obowiązków w obydwu tych miejscach. W Grecji miałem jednak dużo więcej czasu wolnego, który z wielką determinacją przeznaczałem na regularne pisanie. Regularność planuję utrzymać w najbliższej przyszłości, choć obowiązki które mnie teraz czekają pewnie nie pozwolą na utrzymanie intensywności. Tak czy inaczej - pisać dalej będę. Zapraszam do dalszego śledzenia (albo śledztwa) moich myśli, podróży i przygód.

A teraz, "publish post". Klikam!

sobota, 30 lipca 2011

Przybycia. Prawdziwe końce podróży?

A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie! [L. Staff]

U mnie jest podobnie. Do wyjazdu pakuję się z wielkim entuzjazmem, czasem w kilkadziesiąt minut. Po powrocie rozpakowuję się wolno, z olbrzymią dozą bólu i nostalgii. Jak to to!? Już się nie ruszam? Właśnie przybyłem? Ech, trzeba wrzucić bieliznę do pralki... Mój smutek nigdy nie trwa długo, bo wiem że tylko ode mnie zależy kiedy znowu wyruszę w rozkoszną podróż.

Tym samym kontynuuję wielkie tradycje myślowe Grotowskiego, które zaczynałem powoli ogarniać już na etapie norweskiego liceum we Flekke. Jedynie droga ma sens. Droga! Cel powinien być ustalony, ale drugorzędny. Przynajmniej w naszej głowie. Dlatego właśnie droga do celu sama w sobie powinna stawać się celem. Wtedy chłoniemy chwilę. Działamy, ale koncentrujemy się na tu i teraz. Wtedy jesteśmy szczęśliwi i pewnie z tego powodu cholernie kreatywni oraz nierzadko dużo bardziej efektywni. Docieramy do celu i dziwimy się samym sobie: już dotarliśmy?! Nasze zdziwienie potęguje fakt, że często patrząc wstecz, łącząc kropki naszych doświadczeń, zdajemy sobie sprawę, że do celu dotarliśmy drogami których sami sobie nie wytyczyliśmy, o których istnieniu nie mieliśmy bladego pojęcia. Wow!

I oto mi właśnie w życiu chodzi - spełniać marzenia, osiągać cele, wytyczać nowe szlaki. Dziwić się światu i samemu sobie. Być ciekawym, otwartym i kreatywnym.

W styczniu nie miałem pojęcia którymi kanałami dopłynę do dzisiejszego momentu, do końca lipca. Wiedziałem tylko, że chcę żeby sześć miesięcy wolontariatu okazało się podróżą ciekawą, pełną wyzwań. Podróżą w trakcie której spotkam wielu dobrych ludzi i zobaczę wspaniałe miejsca. Z takim nastawieniem starałem się wstawać każdego dnia. Oczywiście, nie zawsze mi wychodziło, ale tendencja była jednoznaczna - częściej jednak wychodziło. Filozofia drogi Grotowskiego, którą z przyjemnością sobie narzuciłem, w ostatecznym rozrachunku zwyciężyła. Carpe diemałem. Byłem zanurzony w teraźniejszości jak nigdy przedtem. Liczyło się tylko tu i teraz. Niepowtarzalne uczucie - ostateczna wolność.

Kiedy już dobiłem do "celu", czyli końca wolontariatu pozostał jak zawsze po przybyciu niedosyt doświadczeń. Przybyłem. Już się nie ruszam. Rozpakowuję się. Wiem jednak że do czasu. Do czasu.

Mam nadzieję, że w życiu które mnie teraz czeka, w życiu jakie większość ludzi uważa za prawdziwe, w życiu pełnym stresu i obowiązków, pozostanie mi troszeczkę z greckiej beztroski i lenistwa. Słowem, mam nadzieję, że będę w stanie od czasu do czasu zdrzemnąć się popołudniu albo bez żadnego ciśnienia przesiedzieć w kawiarni całe popołudnie siorbiąc powolutku kawę.

Czy moje przybycie to prawdziwy koniec rozkoszy podróżnej? W moim przypadku jak najbardziej nie!

piątek, 29 lipca 2011

Gdzie ja to przez te sześć miesięcy nie byłem?

W czasie sześciu miesięcy wolontariatu podróżowałem ile się tylko dało, gdzie się tylko dało i kiedy się tylko dało. A dawało się. Jeździłem sobie po bałkańskim kotle dosyć spontanicznie i za żadne pieniądze.

Gdzie ja to nie byłem?

Grecja:

Peloponez: Xylokastro, Velo, Vrachati, Korynt, Starożytny Korynt, Isthmos, Kalavryta, Kalifonio, Olympia, Pyrgos, Patras, Rio, Epidavros, Nafplio, Kastraki, Tolo, Mykeny, Nemea, Kardamyli, Kalamata, Sparta, Mistra

Attyka:
Ateny, Nea Smyrni, Ilion, Glyfada, Sounio, Rafina, Marathonas, Nea Makri, Kinetta

Epir:
Ioannina, Perama, Zagorochoria, Dodona

Grecja Centralna:
Delfy

Tesalia: Trikala, Kalampaka, Meteora

Wyspy Jońskie:
Lefkada - Lefkas, Katouna, Porto Katsiki

Kreta:
Iraklion, Knossos, Chania, Rethymno

Cyklady:
Naxos - Choria, Galando, Filoti, Moutsouna; Santorini - Fira

Macedonia:
Tessaloniki, Kastoria, Psarades (Jeziora Prespa)

Serbia:

Beograd, Novi Sad, Sremski Kralovci

Turcja:

Stambuł

Macedonia:

Bitola, Skopje

Polska:

Kraków

Austria:

Wiedeń

Oto i rejestr miejsc przebytych, przeżytych. Rejestr, niewiele więcej. Chcąc odtworzyć jak mi w tam powodziło czy podobało, zapraszam do kartkowania archiwum bloga.

czwartek, 28 lipca 2011

Wdzięczności.

Wolontariat w Grecji okazał się niezwykłym przeżyciem przede wszystkim dzięki ludziom których spotykałem w ciągu ostatniego półrocza. Chciałbym tutaj wyszczególnić wszystkich - absolutnie wszystkich - wobec których czuję ogromną wdzięczność za wspólnie spędzone chwile. Przekułem je w fantastyczne wspomnienia, których mi nikt nie odbierze. Dziękuję, jesteście po prostu niesamowici!

Nasamprzód dziękuję Magdzie Kaj, koordynatorce mojego projektu, a także całej mojej organizacji wysyłającej "Jeden Świat" z Poznania. Za trud, pasję i zaangażowanie włożone w aplikację, za przygotowanie wyjazdu i za nieustające wsparcie w trakcie wolontariatu. Zaraz potem dziękuję Komisji Europejskiej oraz Polskiej Narodowej Agencji za sfinansowanie projektu. Bez tych pieniędzy nie byłoby żadnych szans na jego realizację i z pewnością nigdzie bym nie pojechał.

Dalej dziękuję każdemu z xylokastrońskich wolontariuszy długoterminowych (Agata, Artur, Csaba, Melissa P., Jenny, Camille, Lisa R., Iris, Anastasia, Sabrina P., Sabrina Z., Laura, Anika, Mathilde, Janine, Paula, Jasmine, Anne W., Dany, Amanda, Martina, Rachid, Ellen, Egle, Sophia, Mady, Ayten, Maria, Raluca, Bianka, Melissa G., Sebastian, Judit, Roxanne, Frederic, Natalia, Alba, Anne P., Sarah, Lisa W., Betty, Ludo), w tym wszystkim trzem współlokatorom (Szwed Simon, Turek Onur oraz Rumun Nicolae). Za urozmaicanie mi czasu w sennym Xylokastro o losowe akcje i śmieszne momenty. Do tych podziękowań chcę także włączyć niezliczonych wolontariuszy krótkoterminowych, których imion nie pamiętam lub też nigdy nie poznałem. Nie sposób było ich wszystkich ogarnąć. Co miesiąc przyjeżdżało nowych dwudziestu.

Specjalne wdzięczności z wyżej wymienionej grupy ślę do Ludovica - półboga śniegu, księcia wiatru, członka drużyny "Azymut Zero" - z którym wyczynialiśmy naprawdę odlotowe rzeczy. W Xylokastro, Atenach i na wyspie Naxos. Dzięki, bracie!

Nie omieszkam też podziękować wszystkim wolontariuszom z Grecji i Cypru (Marcin, Isabel, Claire, Marta, Tajfun, Idoia, Aleksandra, Alba, Agnes, Lea, Vanessa, Svetlana, Kasia, Gundega, Margit, Denisa, Adrienn, Sara, Jacob, Tilla, Thomas, Pilar, Christine, Antonio, Myriam, Davide, Pilar, Klinta, Nadja, Sarah, Sylvia, Alex, Max, Yasmin, Michaela, Fred i inni), których miałem okazję poznać na szkoleniach w Atenach. Za świetną zabawę. Za wymianę doświadczeń, pomysłów, poglądów, planów i marzeń. Za niespanie. Za promieniowanie pozytywnymi wibracjami na ateńskie ulice i skwery. Za po prostu beztroskie bycie, bycie pięknymi, młodymi i totalnie zakręconymi wolontariuszami. Z niektórymi widziałem się poza szkoleniami, czasem przypadkiem, czasem wręcz przeciwnie. Dzięki nim wywożę z Grecji potężny networking znajomych i przyjaciół z całej Europy. Nigdy nie wiadomo kiedy (i gdzie) się jeszcze spotkamy.

Skoro już mowa o szkoleniach, kolejne wdzięczności kieruję w stronę Hellenistycznej Narodowej Agencji (w szczególności do Konstantiny i Nataszy) oraz trenerów - Kostasa, Sakisa i Eliasa. Za wsparcie.

Teraz kolej na ludzi bezpośrednio związanych z moim projektem. Zacznijmy od tych związanych z moją pracą dla siatkarskiej akademii "Pamvohaikos" we Vrachati. Dziękuję za to doświadczenie wszystkim dzięki którym stało się ono możliwe: trenerowi juniorów - Antonisowi, trenerowi juniorek - Jorgosowi, woźnym - Babiemu i Tomasowi, sekretarce - Joanie, a także niezliczonym rodzicom przewijającym się przez halę we Vrachati.

Seniorom Pamvohaikosu gratuluję historycznego awansu do ekstraklasy. Jestem szczęśliwy, że mogłem przy okazji mojej pracy poznać ich całą drużynę od podszewki, a czasem nawet włączyć się w trening. Wystawiającemu Stiwachtisowi szczególnie dziękuję za sprezentowanie mi swojej koszulki meczowej. Gdy Pamvo będzie już na europejskiej arenie (a z pewnością kiedyś będzie) założę ją aby wesprzeć drużynę. Póki co: powodzenia w ekstraklasie!

Podobne podziękowania przesyłam trenerom z obu akademii koszykówki przez które się przewinąłem - Marii z "Alexandros Megalos" (Vrachati) oraz Jorgosowi z "Diagoras" (Velo) - choć przyznaję że nie czułem się z tymi klubami aż tak związany jak z Pamvo. Pewnie z uwagi na brak ekspertyzy koszykarskiej.

Oczywiście nie wypada pominąć najważniejszych osób w tym całym interesie, czyli dzieci uczęszczających na moje zajęcia!!! Mam nadzieję, że urozmaiciłem ich czas na treningu i wzbogaciłem je językowo i kulturowo. Bo moi podopieczni zrobili to ze mną z pewnością. Za to właśnie należy im się efharisto poli!

Ostatnim miejscem moich działań projektowych była siłownia "Olympio" w Xylokastro. Spotkałem tam ekipę trenerów (Dimitris, Jorgos, Alkis, Nikos, Vasiliki) stanowiącą fantastyczny team, z którym zżyłem się przez ostatnie pół roku. Dziękuję za doborowe towarzystwo nie tylko wśród hantli i sztang, ale też na plażach i w barach. Do tego jeszcze dziękuję wszystkim wolontariuszom i klientom siłowni, którzy prosili mnie o radę tym samym pomagając mi nabyć wiedzę i doświadczenie z dziedziny treningu siłowego. W szczególności jednak chcę jednak odznaczyć dwójkę stałych bywalców "Olympio", o których wspominałem niejednokrotnie na łamach tego bloga. Specjalne wdzięczności dla anielskiego Aggelosa (za te wszystkie drinki które nam postawił w swoim kompleksie Xylokastro Beach) i Kostasa-emigranta (za te polityczne i niepolityczne dysputy).

Wdzięczności płyną też pełną parą do innych ludzi którzy kreowali moją xylokastrońską rzeczywistość: Christosa i Elleni od najlepszego gyrosu w miasteczku, zawsze uśmiechniętej zawiadowczyni dworca autobusowego - Elleni, gburowatych urzędników na poczcie i w banku Alpha, szewca z Takouni Express, właściciela kawiarni "Tradycyjnej" - Janisa, Brytyjczyków Richarda i George'a oraz ich siedmiu psów (Rock, Lightfoot, Piggy, Heineken, Skunk, Flea, Mushroom), pań kasjerek z Marinopoulosa, kierowców autobusów KTEL dowożących mnie codziennie do pracy.

Okolicznej przyrodzie też się należy szacunek, bo czym byłby pobyt w Xylokastro bez sławetnego lasu, szumu fal Zatoki Korynckiej, kojących drzew cytrusowych i oliwnych oraz majestatycznych skał Góry Klasztornej po drugiej stronie "autostrady"?

Jak nie w Xylokastro to bywałem w różnych innych miejscach Grecji. Pisałem o nich obficie na blogu. Jestem niezmiernie wdzięczny ludziom, których spotkałem na swojej drodze w trakcie tych wypadów i podróży. Przede wszystkim podziękowania należą się couchsurferom, którzy są najbardziej gościnną grupą społeczną w Grecji i nie tylko. Dziękuję za wikt i opierunek Carolinie i Aggeliki z Iraklio, Eftychiji z Chanii, braciom bliźniakom Kappis (Achilleas z Rethymno i Aris z Tessalonik), Yriji i Atlantis z Ioanniny, Diane z Kalamaty, Nikosowi z Lefkady. Dziękuję także losowym couchsurferom za spotkania na rozdrożach: Marii, Antoine'owi, Janisowi i innym w Iraklio (wtedy kiedy szalało morze), Christosowi i Jorgosowi w Peramie i Zagorochorii (wtedy kiedy Epir stał przede mną otworem), a także Veerze w naxońskiej Chorii (wtedy kiedy strajkowali w Atenach). Bez tego serwisu i ludzi których tam poznałem nie byłoby tak taniego i ekscytującego podróżowania po Grecji. Za to właśnie wielkie, wielkie dzięki!

Dziękuję tym którzy brali mnie na stopa na Peloponezie, na Krecie, na Naxos i w innych miejscach Grecji. Dziękuję za zaufanie dla mojej łysej pały i... podwiezienie. Za inne podwozia i podwożenia dziękuję też ateńskiemu metru oraz podmiejskiemu pociągowi Proastiakos. Konduktorom tam pracującym wdzięczny jestem za ich lenistwo i zwyczajne niebycie...

Dalsze wdzięczności idą dla ludzi związanych z konkretnymi, dłuższymi wyprawami. Za Serbię dziękuję Larze, Vendi i Vesnie. Bez nich pewnie nigdy bym się tam nie znalazł i nie doświadczył pojugosławiańskiej rzeczywistości. Za niesamowity tydzień w Stambule dziękuję kardaszowi Akinowi, jego dziewczynie - Wynter, Brockel, Tugce, Selmie oraz innym (świętym) tureckim. Za wyspę Naxos jeszcze raz (bo nigdy nie za wiele) dziękuję Ludovicowi, ale także pracownikom Flisvos (Anton, Bianca, Karina, Alessio, Thomas, Martin, Xenia) oraz Apollo (Veera, Marie-Anne, Lisa).

Olbrzymie podziękowania idą do organizatorów biegów w Tessalonikach, Kalamacie, Ilionie, Nea Smirni, Lefkadzie i Nea Makri oraz organizatorom fun-triathlonu na Naxos. Pal sześć, że dzięki uczestnictwu w tychże imprezach zwiedziłem kawał Grecji. Przede wszystkim wyniosłem z nich mnóstwo pozytywnej energii, siły i motywacji na dalsze ćwiczenia fizyczne pomimo lejących się z nieba ukropów. Przy okazji dziękuję też współzawodniczącym, moim wiernym kibicom i fotografom. Biegnąc nigdy nie czułem się samotny.

Hołd należy się także stałym i okazyjnym czytelnikom tego bloga. Zainteresowanie moim pisaniem przerosło wszelkie oczekiwania. Na obecny moment zarejestrowano ponad 9,500 wejść, z czego 2,760 z odrębnych adresów IP. Aż 34 osoby "lubią" tę stronę na facebooku. Pocztówkowa promocja bloga skończyła się wywiadem ze mną na dwie strony w "Tygodniku Ateńskim". Często dostawałem też miłe, osobiste wiadomości od różnych ludzi na temat mojego bloga. Słowem, sukces! Za zainteresowanie i propagowanie tego co tu się wypisuje krzyczę do Was wszystkich gromkie: dziękuję!!! Kimkolwiek jesteście.

PS. Na sam koniec zostawiłem sobie wdzięczności dla mamy i Bernarda za... majonezy i podwózkę, czyli bezpieczną, choć pełną przygód drogę powrotną do domu.

środa, 27 lipca 2011

Dystans... O dystansie, z dystansu, z dystansem.

Z Gliwic do Xylokastro w linii prostej jest jakieś 1400 kilometrów. Daleko. Kawał świata, a co najmniej kawał Europy.

Od mojego wyjazdu do Grecji minęło prawie 7 miesięcy. Sporo czasu. A jednak śmignęły dni i tygodnie.

I co?

I jestem z powrotem. Oddycham śląskim powietrzem. Jest mi zimno. Na głowę pada deszcz.

Po kilku dniach spędzonych w domu, mogę zacząć myśleć o Xylokastro z dystansu, realnego dystansu. Ale czy z dystansem? Miasteczko Xylo stało się dla mnie bardzo szczególnym miejscem na mapie Europy. Wypełniło przestrzenie mojej pamięci wspaniałymi wspomnieniami, które w większej części zebrałem na łamach tego bloga.

Nie. Z dystansem na Xylokastro patrzeć nie chcę, a nawet nie mogę.

wtorek, 26 lipca 2011

W domu.

Dziwne uczucie tak ni stąd, ni zowąd z powrotem znaleźć się na polskiej ziemi. W Gliwicach. W domu. Tak być tu bez żadnej możliwości powrotu do Grecji i EVSowego stylu życia. Wzdycham, choć zdaję sobie sprawę, że jestem dość sporym szczęściarzem. Dzięki tej fantastycznej pięciodniowej podróży samochodem przez Bałkany, moje lądowanie w Polsce odbyło się na niezwykle aksamitnym dywanie. Czas spędzony w drodze zadziałał jak bufor. Sprawił, że zderzenie z nową-starą rzeczywistością nie okazało się tragiczną w skutkach kraksą - był wolontariat, a teraz go już nie ma. I odnajdź się człowieku w takiej sytuacji i w takim deszczowym klimacie. Nie! Ja w miarę upływających godzin oraz kilometrów powoli oswajałem się z tym, że Xylokastro zostaje już za moimi plecami i konsekwentnie oddalam się od tego miejsca.

Takie zakończenie wolontariackiej przygody to olbrzymi luksus. Jestem za ten luksus bardzo wdzięczny, szczególnie kiedy słyszę jakie histerie i nostalgie przeżywają po powrocie inni wolontariusze. A może ja znoszę to lepiej, bo po prostu jestem już do takich odjazdów przyzwyczajony? Zahartowany przez te ostatnie lata? Ale czy ciągłe pożegnania to w ogóle zdrowy tryb życia?

Takie trudne pytania przechodzą mi często przez głowę. Muszę się jednak dość szybko pozbierać z tego pseudo-filozofowania, bo już wkrótce czeka mnie kolejny wyjazd. Tym razem trochę poważniejszy, bo na studia. Stamtąd też mam zamiar pisać bloga, na którego od razu zapraszam. Trzymajcie kciuki i do usłyszenia!!