Delfy. Pępek wszechświata!
Miejsce niewątpliwie mityczne o wibrującej, magicznej energii. Tak. Położone na malowniczych zboczach Parnasu, Delfy zapierają dech w piersiach. Jeśli nie z zachwytu, to ze zmęczenia, bo jednak trzeba się trochę powspinać, żeby wszystkie zabytki zobaczyć i z antycznymi kolumnami pogadać.
Kiedyś Delfy były nawiedzane lakonicznymi wizjami pytyjskiej wyroczni było faktycznym centrum hellenistycznego świata. Wszyscy władcy, wszystkie polis znały zdawały sobie sprawę ze znaczenia Delf. Tam otwierano ambasady, zakładano skarbce, budowano świątynie i teatry. Ku czci Apollona organizowano nawet pytyjskie igrzyska. Te jednak po dziś dzień zostają w cieniu tych z Olimpii czy Nemei i słyną z Pytii, nie igrzysk.
Szybko okazało się, że Pytia dawno przeszła na emeryturę i nie pracuje w soboty już od czasów Filipa II, ojca Aleksandra Wielkiego. Szkoda, bo chętnie posłuchałbym co ma mi do powiedzenia owa kobieta na haju o której tyle się słyszy.
Na naszej drodze spotkaliśmy sporo turystów w klasycznym tego słowa znaczeniu. Było też sporo wycieczek szkolnych, na których dzieciaki chodziły po Delfach wpatrzone w swoje telefony komórkowe. Tak czy inaczej Delfy są miejscem pielgrzymki dla hord turystów wszelkiej maści. To drugi pod względem popularności zabytek starożytnej Grecji, ustępujący jedynie anteńskiemu Akropolowi. Nie dziwota. Robią wrażenie. Dlatego też mus było i tam tyłek zawieźć. Dobrze że przynajmniej w marcu, poza sezonem turystów stadnych...