Na wyprawę na stoki Helmos, zdecydowało się dwóch śmiertelnych - Ludovic i ja. Wyruszyliśmy skoro świt. Podekscytowani perspektywą szusu i świstu Uparcie pięliśmy się pod górę, z każdą minutą nabierając kolejnych metrów nad poziom morza.
Pogoda nie dopisywała. Było pochmurno, kropił deszcz. Ufaliśmy jednak greckiej prognozie pogody dla narciarzy. Na Helmos słoneczko miało świecić łaskawie, a niebo być nieskazitelnie błękitne. Do tego jeszcze perfekcyjna temperatura, ciut poniżej zera. Nie wiem dlaczego, grecka prognoza pogody zdobyła nasze zaufanie. Być może chcieliśmy przekonać samych siebie, że będzie ładnie i że warto jechać?
W Kalavrycie, wiosce przypominającej alpejskie kurorty narciarskie, wypożyczyliśmy ekwipunek. Ciasne buciska narciarskie, twarde narty zjazdowe, kijki oraz grube rękawice, których z Polski na śmierć zapomniałem. Za jeden komplet zapłaciliśmy 8€, czyli tyle co nic. W Austrii za tyle nie można nawet kasku na cały dzień wypożyczyć.
Z Kalavryty do wyciągów jeszcze było trochę wspinania po krętych, dziurawych, greckich drogach. Tuż przed wyciągiem przebiliśmy się przez chmury. Zaczęło się rozjaśniać. Grecka prognoza pogody dla narciarzy nie dała ciała! Było jak zapowiadali!
Wyciąg narciarski w Grecji. Do złudzenia przypomina
te we wszystkich innych miejscach w których jeździłem na nartach.
te we wszystkich innych miejscach w których jeździłem na nartach.
Zaczęliśmy szusować, aż się za nami kurzyło. Stoki były pięknie przygotowane, śnieg idealny. Cóż jeszcze nam było trzeba? Byliśmy w naszym żywiole.
Kiedy zjeździliśmy wszystkie wyznaczone trasy, zaczęliśmy kombinować i wbijać się w puch. Wystrojeni na Grecy patrzyli na nas i z niedowierzaniem kiwali głowami. Co to za dwaj? Ludovic jeździł w jeansach, ja w zwyczajnych spodniach z dresu. Nie mieliśmy firmowych kurtek ani gogli. Ale to my na stokach Helmos byliśmy jedynymi którzy dorównywali greckim bogom śniegu.