Ostatnia niedziela rozwijała się bardzo obiecująco. Po krótkiej wizycie w stolicy, wybyliśmy na wschód Attyki, za ateński gwar i harmider. Choć głównym punktem programu był bieg w Nea Makri (o tym jutro), to przy okazji zaliczyliśmy też miasteczko Marathonas oraz uroczy port w Rafinie. W Maratonie po słynnej, zwycięskiej konfrontacji z Persami został jedynie skromny kopiec (kopczyk raczej), usypany na cześć i chwałę 192 poległych w bitwie ateńczyków. Z ulicy jest on praktycznie niewidoczny, utajony wśród gaju oliwnego. Gdyby nie brązowa tablica pewnie byśmy go przeoczyli.
Według legendy, po zwycięskiej bitwie posłaniec o imieniu Filippides pobiegł z powrotem do Aten aby obwieścić zwycięstwo w walnej bitwie i ostrzec bezbronne miasto przed nadciągającą flotą Persów. Po wyrzuceniu z siebie słynnych słów: "zwyciężyliśmy!", padł z wycieńczenia na agorze.
Historia Filippidesa zainspirowała Michela Bréala, francuskiego filologa, który zaproponował swojemu przyjacielowi Pierre'owi de Coubertinowi, aby włączył bieg o dystansie maratońskim w program pierwszych nowożytnych igrzysk olimpijskich w Atenach w 1896r. Zachwycony pomysłem, de Coubertin tak właśnie zrobił. Dylematem pozostawał dystans współczesnego maratonu.
W starożytności z pola bitwy do Aten biegły dwie drogi. Pierwsza z nich była trudna i górzysta, o szacowanym dystansie 34,5km. Druga biegła równiną. Była płaska, choć dłuższa o sześć kilometrów. Którą z nich wybrał Filippides? Według historyków, hoplita pobiegł krótszą drogą, gdyż na równinie grasowały ciągle niebezpieczne podjazdy perskie.
Obecnie droga z Maratonu do Aten wynosi około 37km. Na pierwszej olimpiadzie, sportowcy w zawodach maratońskich pokonywali zaokrąglone 40km. W 1908 roku na igrzyskach w Londynie, organizatorzy zwiększyli dystans o 2,195m, gdyż meta musiała znajdować się w pobliżu trybuny gdzie zasiadała królowa brytyjska. Od tamtego czasu 42,195m utarło się, a bieg mężczyzn na tym dystansie tradycyjnie kończy każde letnie igrzyska olimpijskie. Czyli wychodzi na to, że ta słynna, magiczna bariera 42,195m to w sumie trochę taka losowa liczba.
Cóż z tego, skoro ta liczba pomogła przetrwać bohaterom spod Maratonu w pamięci nowożytnych? Z tego powodu nie dziwię się, że na równinie maratońskiej stoi jedynie kopczyk - niewielki symbol wielkiego zwycięstwa. Bo po co ateńczykom Miltiatesa kopce, obeliski, statuy czy pomniki? Oni zbudowali sobie pomnik trwalszy od spiżu. I to bynajmniej nie za pomocą jakiegoś tam gryzipiórka. W dzisiejszych czasach wielu chce wstąpić w ich nieśmiertelne szeregi, wielu chce zostać maratończykami.
2500 lat później, 2 maja 2010r., ja także zostałem maratończykiem. Do dziś uważam ten wyczyn jako jeden z największych, jeśli nie największy, sukcesów w moim życiu. Z czasem 3:52 finiszowałem w maratonie w kanadyjskim Vancouver. Chociaż to bardzo, bardzo daleko od Marathonas to nawet w tak odległe krainy echem odbiła się wieść wyczerpanego Filippidesa: "zwyciężyliśmy!"