Jeszcze w czwartek bałem się, że nie uda nam się wyruszyć całą piątką tak jak planowaliśmy. Problemy i komplikacje zaskakujące na znienacka zdawały się mnożyć na ostatnią chwilę. Tak to jest jak się podróżuje w grupie - jest weselej, ale trudniej podejmować decyzje. W końcu jednak udało nam się dojść do konsensusu i dogodzić wszystkim. Dla mnie głównym celem podróży na Lefkadę był start w półmaratonie. Sebastian razem z dziewczynami miał pobiec na 5km, ale miałem nieodparte wrażenie, że udział w wyścigu nie był dla nich żadnym priorytetem, a już na pewno nie gwoździem lefkadzkiego programu. Wrażenie było szczególnie silne w przypadku dziewczyn. One po prostu jechały na plażę. Jedno jest pewne - w ten weekend na emeraldowo zielonej wyspie Lefkada każdy znalazł coś dla siebie! Lubię kiedy wilki są syte a owce całe!
Zamiast wyjazdu na Lefkadę w piątek, wyjechaliśmy w sobotę popołudniu. Wieźliśmy się turkusowym Fiatem Punto od naszej ulubionej wypożyczalni Europcar w Isthmos. Bardzo komfortowo. W głośnikach niemiecki rap, Foo Fighters i Red Hot Chili Peppers. Słoneczko przygrzewało. Humory dopisywały. Jakże mogło być inaczej? Jechaliśmy przecież na wycieczkę!
Najpierw sunęliśmy na zachód, wzdłuż Zatoki Korynckiej, aż do mostu w Rio (nie mylić z Rio de Janeiro), a potem na północ aż do samej Lefkady. Jechaliśmy że myk, myk! Slalomem przez greckie wertepy, autostrady i inne szlaki dostępne z reguły tylko dla samochodów terenowych lub czołgów. Jechaliśmy że pip pip! Wśród jeźdźców i kierowców bez głów i wyobraźni. Ach, jakąż prawdziwą szkołę jazdy dostaję tu w Grecji. Ale dobrze, już dobrze. Obiecuję, że więcej na greckie drogi ani greckich kierowców narzekać na blogu już nie będę! To był ostatni raz.
Na Lefkadę wjechaliśmy mostem pontonowym. Wyspa jest tak blisko lądu, że prom nie miałby żadnej racji bytu. Byliśmy głodni i zmęczeni. Znaleźliśmy więc plażę, rozłożyliśmy się i zasjestowaliśmy. Na lunch był kurczak a la Alba, sałatka wielowarzywna, roztopione w bagażniku sery i chleb który upiekłem specjalnie na tę wyprawę. Po jedzeniu nie pozostało nam nic innego niż wyłożyć się brzuchem do góry i zrelaksować na słonecznej lefkadzkiej plaży z małymi przerwami na kąpiel w turkusowej wodzie Morza Jońskiego.