czwartek, 27 stycznia 2011

Lokum wolontariusza w Xylokastro.

Mieszkam przy oδος Νoταρα, czyli ulicy Notara (skojarzyć z notariuszem), w jednym z trzech mieszkań wynajmowanych przez organizację goszczącą Orfeas dla wolontariuszy EVS. Odkąd wyjechał Simon, wolontariusz ze Szwecji, o którym już pisałem, jestem jedynym facetem w tym domu. Poza mną mieszka tu aż osiem dziewczyn z Francji, Niemiec, Holandii, Estonii, Luksemburga i polskiego Mrągowa. Proporcja damsko-męska jak na wykładach z psychologii rozwojowej czy pedagogiki stosowanej. Nie narzekam, przynajmniej mam pokój dla siebie i jest dosyć stereotypowo - dziewczyny sprzątają, a ja naprawiam krany i wynoszę śmieci.
Mój pokój na pierwszym piętrze mieszkania przy ulicy Notara.

Mieszkanie jest urządzone głównie meblami i sprzętami domowymi z Ikei (jeden z najbardziej znamiennych symboli globalizacji). W sumie niczego nie brakuje, choć niektóre rzeczy domagają się odejścia do lamusa (na przykład patelenia, która z teflonem pożegnała się co najmniej kilkanaście miesięcy temu). Cóż, nie ukrywam, mieszkaniowa rzeczywistość nie wygląda tak pięknie jak na podrasowanych zdjęciach, wypucowanego i wspaniale wyposażonego domu ze strony organizacji Orfeas. Jednocześnie pragnę zaznaczyć, że nigdy nie oszukiwałem się, że będzie aż tak różowo. Uważam, że poleganie na tego typu źródłach jest tak samo naiwne co zachwycanie się ofertami hoteli dwugwiazdkowych w Egipcie, oczekując że opisany tam standard ziści się w czasie naszego wymarzonego urlopu. Guzik. Zawsze jest jakiś kruczek. Dlatego nie obiecując sobie zbyt wiele nie przeżyłem większego rozczarowania warunkami jakie tu zastałem. Jest OK, ale bez żadnych luksusów.
Kuchnia jest jasna i przestrzenna. Ma wyjście na balkon.

Mieszkanie z tyloma osobami w jednym domu jest dla mnie chlebem powszednim. Robię to z krótkimi przerwami od szesnastego roku życia. Ma to swoje zalety. Przede wszystkim kompani do robienia czegokolwiek (gotowania, picia piwa, grania w ping-ponga czy scrabble, pogadania, imprezowania, pobiegania, wyjścia na spacer, do sklepu itd.) są zawsze na wyciągnięcie ręki. Nie było jeszcze takiej sytuacji, że wychodziłem na spacer i nikt nie chciał się przyłączyć. Co wieczór jemy wspólnie kolację, imprezujemy i wymieniamy poglądy i doświadczenia. Jednak są również i wady. Największą z nich jest kompletny brak prywatności - wszyscy wszystko o wszystkim i wszystkich wiedzą. Niektórym to może i pasuje, ale mi nie zawsze. Życie w losowej społeczności, czyli wśród ludzi, których sobie nie wybrałem, którzy zostali mi narzuceni, to na początku zadanie dosyć męczące. Mieszkając z grupą przyjaciół w Vancouver, których znałem, ceniłem, do których miałem zaufanie wyglądało to inaczej, bo nasze wspólne mieszkanie zaczynało się z zupełnie innego pułapu.
Salon - widok od balkonu.

Pozostałe dwa mieszkania Orfeasa wydają się bardziej nowoczesne, ale wszystkie są urządzone w bardzo podobnym, ikeowym, rzecz jasna, stylu. Te same obrazki na ścianach, te same kubki, takie same łóżka piętrowe. Wszystkie mieszkania wyposażone są też w poważny sprzęt RTV - jeśli ktoś ma ochotę to można sobie pograć na PS2, albo pośpiewać na SingStarze. Jednak najczęściej używamy telewizora po to żeby nam grał muzykę... z em-pe-trójki.
Salon - widok od wejścia.